Eskel cz. 1

153 16 23
                                    

Novigradzką nocą najgorsze możliwe robactwo wyłazi na ulice i wystawiając czerwone ślepia ku okrągłej tarczy księżyca, szuka tego, czym będzie się żywić do białego rana – okowity.


Brzdęk!

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk uderzanych o siebie szklanych kufli, z których na stół obfitym strumieniem chlusnęło piwo. Dwaj mężczyźni w skórzanych kubrakach przypominających nieco kobiece gorsety świętowali właśnie narodziny syna jednego z nich. Świeżo upieczony ojciec był pijany nie tyle od trunków wszelakiej maści, które spożywał zapewne już od paru godzin, co raczej od szczęścia tryskającego z jego czerwonej jak ogień w kominku twarzy.

Eskel pomyślał sobie, że sto razy bardziej wolałby teraz siedzieć przy stoliku z nim oraz jego kompanem i opijać przyjście na świat długo wyczekiwanego potomka, niż mieć przed sobą tego szulera i kanciarza, Severina Grenna.

Spojrzał na swojego rozmówcę. Mimo iż w gospodzie było ciemno, błysk w oku Severina widział doskonale. Ten błysk nie znikał nigdy, bo Severin ciągle coś knuł. Niewielki, drobny, chudy, z pojawiającymi się po bokach zakolami, przypominał nieco wesz – małą, kąśliwą wesz, która wszędzie musi wejść i wtrynić swoje cztery litery.

– Nie chwaląc się, powiem skromnie, że tak właśnie załatwiłem tego skurczybyka. A potem to już Dalia była moja... – wybełkotał rozmarzonym głosem Severin, odchylając się na krześle.

Eskel jeszcze raz wyobraził sobie, jak jego palce składają się pod stołem w znak Aard i niczego nieświadom Severin leci wraz z krzesłem na ziemię, obryzgując swój nieznośnie czerwony kaftan piwem. Ta wizja wydawała mu się wyjątkowo kusząca. Była to doprawdy najłagodniejsza rzecz, jaką mógł zrobić, aby jego rozmówca wreszcie zamknął dziób i przeszedł do sedna sprawy.

– He, he – rechotał dalej Severin, opróżniając do reszty swój kufel z wyzimskim czempionem. – Nietrudno się domyślić, co było dalej.

– Oszczędź mi szczegółów.

– No co? Kupiłem butelkę czerwonego wina sprowadzanego aż z dalekiego Toussaint, zaprosiłem Dalię do siebie i...

– Nie przyszliśmy tu po to, bym po raz kolejny musiał wysłuchiwać tej historii – przerwał mu gniewnie Eskel.

– Ech, dobrze, dobrze... – Severin machnął ręką. – Ale mówię ci, stary, co to jest za kobieta... Ogień! Prawdziwy ogień. Albo nie, anioł! Ogień i anioł w jednym!

Eskel przewrócił oczami.

Jego towarzysz od siedmiu boleści, Severin Grenn, był mistrzem opowieści pełnych przechwałek, które zazwyczaj mijały się z prawdą. Aktualnie twierdził, że samodzielnie uporał się z pewnym postawnym oprychem, który ośmielił się zakłócać spokój jego sąsiadki, owej Dalii, wytwornej i eleganckiej młodej damy o niespotykanej urodzie, która każdego potrafiła oczarować swoim wdziękiem i urokiem osobistym.

Zapomniał jedynie wspomnieć, że w rzeczywistości jego wybranka była panią do towarzystwa lub też, mówiąc kolokwialnie, zwykłą ulicznicą, która prowadzała się z co drugim zamożniejszym jegomościem w Novigradzie. Jej nadzwyczajna uroda polegała na nakładaniu ogromnej ilości makijażu na twarz, by ukryć pojawiające się zmarszczki. W istocie bowiem Dalia była dużo starsza niż podawała. Cały jej urok opierał się na tym, iż doskonale wiedziała, w jakie czułe struny mężczyzny uderzyć, aby owinąć go sobie wokół palca. A w Novigradzie nie brakowało znudzonych życiem bogatych dżentelmenów, łasych na pochwały oraz komplementy, którzy szukali rozrywki u boku kobiet pokroju Dalii.

Wiedźmin || Dzikie SłonecznikiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz