Ludzie, elfy, krasnoludy, czarodzieje, potwory, wiedźmini... To bez znaczenia. Istnieje tylko jeden słuszny podział – na dobrych i złych.
Tego samego dnia, aczkolwiek znacznym popołudniem, do drzwi pokoju Eskela rozległo się donośne pukanie.
– Wiedźminie! – dał się słyszeć zniecierpliwiony głos Delacroix. – Masz zamiar dzisiaj wstać? Pan Clearwater kazał natychmiast cię obudzić. Przypominam, że nie płaci ci za spanie, a jest już grubo po obiedzie.
Eskel warknął pod nosem. Jeszcze mocniej przycisnął poduszkę do głowy, mając nadzieję, że zagłuszy tym irytujące dźwięki dochodzące z korytarza.
Jednak Delacroix nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną.
– Wiedźminie! Jeżeli zaraz nie otworzysz, to sam tam wejdę. Mam na to pozwolenie pana Clearwatera. Liczę do trzech. Jeden, dwa...
Ale nim zdążył powiedzieć „trzy", Eskel otworzył mu drzwi przed nosem.
– Przekaż panu Clearwaterowi, że w nocy mieliśmy tu atak wampira, z którym stoczyłem niełatwy pojedynek, ratując tym samym jego córkę przed śmiercią, a teraz jak to wiedźmini mają w zwyczaju regeneruję swoje siły.
Delacroix zamarł z ręką uniesioną do góry. Najpierw szeroko otworzyły się jego oczy, potem doszły do tego usta.
– Co takiego? – wyszeptał. – Ten wampir znów tu był?
Eskel, nadal zły za niemiłą pobudkę, nie zaszczycił go nawet skinieniem głowy, a jedynie pełnym złości spojrzeniem.
– Zabiłeś go?
– Powtarzam po raz kolejny, nie mogę go zabić. Wiedźmin nie jest w stanie zabić wampira wyższego!
– W takim razie co z nim zrobiłeś?
– Przepędziłem... – Eskel wypowiedział to słowo nieco zbyt jękliwie. Dobrze wiedział, że nie było to do końca prawdą, ale przecież liczył się efekt. Najważniejsze, że wampir zniknął, czyż nie? – Skutecznie, póki co...
– Póki co?!
– Zaraz, zaraz, nie ty jesteś moim zleceniodawcą, Delacroix. Nie mam zamiaru z niczego ci się z niczego tłumaczyć.
– Mnie nie, ale panu Clearwaterowi już tak.
To mówiąc, lokaj zrobił zwrot na pięcie i z zadartym wysoko nosem pomaszerował prosto ku schodom.
Cholera, zaklął w myślach Eskel. Delacroix na pewno poleciał na skargę do właściciela tego okropnego domu. Pewnie za chwilę zostanie wezwany na dywanik, żeby się tłumaczyć, dlaczego potwór nie jest jeszcze martwy.
Wtedy przypomniał sobie, o co poprzedniej nocy prosiła go Morwenna i jak obiecał jej, że zanim zmierzy się z jej Antonem, spróbuje z nim porozmawiać.
Jej Anton... Morwenna wielokrotnie się tak o nim wypowiadała, a Eskel za każdym razem czuł się, jakby ktoś dźgał go widelcem w ramię. Już sam fakt, że potwór, na którego polował, mógł być dla kogoś aż tak ważny, wywoływał w nim uczucie złości. Bo przecież Anton był potworem, czy tak?
Eskel nigdy nie interesował się życiem potworów, na które dostawał zlecenie, nawet tych rozumnych, lecz za sprawą Morwenny wampir noszący imię Anton stał się czymś więcej niż tylko celem do ubicia. Dla wiedźmina stał się kimś zdolnym do wyrażania emocji, zdolnym do przeżywania prawdziwego życia pełnego chwil szczęśliwych oraz smutnych, zdolnym do posiadania uczuć względem drugiej osoby.
CZYTASZ
Wiedźmin || Dzikie Słoneczniki
FantastikRazu któregoś pewien wiedźmin... I to nie byle jaki wiedźmin, ale Eskel, najlepszy przyjaciel samego Geralta z Rivii, słynnego Białego Wilka budzącego postrach wśród gawiedzi jako Rzeźnik z Blaviken... Jak potoczyła się historia Geralta? Wiemy bardz...