Zbudziły go delikatne promienie jesiennego słońca wpadające do środka przez wąskie okno. Pokój, który wyglądał bardziej jak cela więzienna, był ciasny i nieprzyjemny. Eskel przez całą noc trząsł się z zimna na łóżku twardym jak kamień. Tak bardzo tęsknił za aksamitną pościelą i miękkim, ciepłym posłaniem, które oferowała sypialnia w domu Clearwaterów. Być może przez to, że w ostatnim czasie przywykł do podobnych rozkoszy, dzisiejszej nocy nie zmrużył oka. Przewracał się z boku na bok, usilnie szukając pozycji, w której mógłby się ułożyć, żeby zasnąć. W końcu zrezygnowany podniósł się nieco wyżej i oparł plecami o ścianę. Ku jego zdziwieniu, dopiero wtedy sen zaczął z wolna go morzyć. Zasnął, nim słońce zdążyło wzejść na horyzont.
Po jakimś czasie otworzył oczy. Był cały obolały. Czuł, jakby zamiast na łóżku, spędził noc na twardych kamieniach. Nie miał nawet porządnego okrycia, które chroniłoby go przed zimnem. Gdyby Morwenna tu była...
Nie, stop! Znów się przyłapał na tym, że o niej myśli. Właśnie dobrze, że jej tu nie było. Jak ktoś szlachetnie urodzony poradziłby sobie w zimnych murach Kaer Morhen? Gdyby z nim wróciła, szybko uciekłaby gdzie pieprz rośnie, widząc, w jakim stanie jest stare zamczysko. Teraz na pewno miała dużo lepsze życie. U boku barona...
Eskel prędko wyskoczył z łóżka i obmył twarz lodowatą wodą. Przez chwilę masował sobie zmęczone powieki, czekając, aż poranne odrętwienie całkowicie z niego zejdzie. Ubrał się pospiesznie, tak aby jak najkrócej stać odkrytym na zimnie, zaścielił łóżko zgodnie z naukami Vesemira i założył sobie miecze na plecy.
Czas zapolować na trolle, pomyślał ochoczo.
Był na dziedzińcu jako pierwszy. O tej porze znad traw unosiła się jeszcze poranna mgła, a zeschnięte liście pokryte były pierwszym szronem. Eskel wydychał parę z ust i pocierał o siebie zmarznięte dłonie. Przed wymarszem należało jeszcze przygotować wierzchowce do drogi. Udał się zatem do zagrody dla koni i nie czekając na przyjaciela, zabrał za zakładanie Wojsiłkowi siodła.
Geralt zjawił się niedługo po nim. Zaspany i z potarganymi włosami, szedł powolnym krokiem przez dziedziniec, ziewając i przeciągając się leniwie. Miał na sobie pełny rynsztunek składający się ze skórzanych spodni, grubych rękawic oraz kurtki ponabijanej ćwiekami, której Eskel jeszcze nie widział.
– No, no, no... Gdzieś się tak wystroił? Na spotkanie ze śmierdzącymi trollami? – zawołał Eskel na jego widok.
– A jak! Myślisz, że docenią mój nowy strój? – Geralt zaprezentował się przyjacielowi z bliska.
– Z pewnością. W końcu trolle słyną z dobrego gustu oraz upodobania do niecodziennego przyodziewku.
Biały Wilk zarechotał pod nosem.
– A poważnie, gdzieś się tak obkupił? Napadłeś na konwój, czy uratowałeś z zasadzki jakiegoś króla?
– Zaoszczędziłem trochę przez ten rok. Musiałem kupić coś na zimę, tamto ubranie nie nadawało się już do niczego.
– No zobacz, a mnie się nie udało. – Eskel z niesmakiem przyjrzał się własnej kurtce, którą miał nadzieję zmienić już jakiś czas temu.
Ich wierzchowce stały już gotowe do wymarszu. Każdy z wiedźminów w milczeniu regulował długość strzemion i poprawiał siodło.
– Jadłeś coś? – zapytał Geralt, wyprowadzając Płotkę z zagrody.
– Nie było okazji.
– Masz. – Biały Wilk sięgnął do kieszeni i rzucił przyjacielowi kawałek chleba. – Zwinąłem z kuchni, jak wychodziłem. Zjemy po drodze.
CZYTASZ
Wiedźmin || Dzikie Słoneczniki
FantasyRazu któregoś pewien wiedźmin... I to nie byle jaki wiedźmin, ale Eskel, najlepszy przyjaciel samego Geralta z Rivii, słynnego Białego Wilka budzącego postrach wśród gawiedzi jako Rzeźnik z Blaviken... Jak potoczyła się historia Geralta? Wiemy bardz...