Morwenna cz. 1

34 7 5
                                    

Złamane serca biją najmocniej.


Novigrad powitał go smrodem ryb dobiegającym z portu i słodko-gorzką wonią fisstechu rozprowadzanego tu na potęgę. Eskel zdążył już zapomnieć, jak bardzo nie cierpi tego miasta. Tym razem jednak oprócz znajomych i znienawidzonych aromatów w powietrzu unosiło się coś jeszcze. Coś jakby spalenizna i to tak gęsta, że wiedźmin poczuł ją aż w płucach. Zakrztusił się i prędko zasłonił usta kawałkiem koszuli. Ostatnio czuł ten zapach, kiedy trafił do pewnej wioski, której mieszkańcy zostali wybici przez samicę oszluzga. Do dziś pamiętał smród rozkładających się ciał i swąd dymu wydzielającego się ze spalonych domostw. W Novigradzie pachniało bardzo podobnie. Niepokoiła go też ta złowroga łuna, która rozpościerała się nad miastem. Gdzieniegdzie unosiły się kłębowiska czarnego dymu, a w powietrzu słychać było jedynie martwą ciszę, nieprzerwaną nawet najdrobniejszym szmerem gawiedzi.

– Co się tu stało? – powiedział Eskel sam do siebie, rozglądając się ze zgrozą po okolicy.

Ta część Novigradu wyglądała, jakby przebiegło tędy stado wściekłych olbrzymów siejących spustoszenie. Domy były tylko stertami zwęglonych desek, z których tlił się dym. Zniknęły kramy i kolorowe wozy trup ulicznych zdobiące okolicę. Zniknęła część murów obronnych, a tutejsze zabudowania wdzierały się do miasta niczym nieproszeni goście. Wokół nie było żywej duszy. Zazwyczaj tętniące życiem przedmieścia Novigradu stały się całkowicie wymarłe i puste.

Eskel zdał sobie sprawę, że zna to miejsce. Już kiedyś tu był i to całkiem niedawno. To właśnie tu niedaleko Anton miał swoją kryjówkę. Yennefer przeniosła go na Zamurze, do dzielnicy nieludzi. Porzucone wozy i pozostałości po straganach świadczyły o niedawnej obecności w tym miejscu placu handlowego. Eskel wciąż miał w głowie głośne nawoływania kupców, szczebiot dzieci oraz rozmowy nad stoiskami, które słyszał, gdy był tu ostatnio i z których nie zostało już nic.

Lambert miał rację, w Novigradzie coś się wydarzyło i to coś bardzo niedobrego. Jeśli arystokracja rzeczywiście została wybita przez chłopstwo, Morwenna mogła być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. O ile w ogóle jeszcze żyła...

Miasto miał przed sobą, a zatem dom Clearwaterów musiał znajdować się na wschód stąd. Nie było co zwlekać. Powinien jak najszybciej udać się na miejsce i sprawdzić, czy posiadłość w ogóle jeszcze stoi.

Ruszył gościńcem wzdłuż murów, myśląc o tym, jak jeszcze niedawno szedł tędy z Morwenną. Krajobraz w niczym nie przypominał tego sprzed ostatnich tygodni. Kolejne gruzowiska wskazywały na to, że ktoś szturmem próbował sforsować bramę. W jej miejscu widniało teraz zaledwie parę sterczących desek i wyłamane kraty. Pomiędzy spalonymi chatami błąkały się psy w poszukiwaniu jedzenia. Eskel szedł wolno, mając wrażenie, że zbyt głośne kroki obudzą drzemiące w opuszczonych chałupach upiory, które wylęgną na zewnątrz i niechybnie się na niego rzucą.

Kawałek dalej natrafił na pierwszych ludzi. Były to trzy kobiety idące w kierunku rzeki, dźwigające pod pachą wielkie kosze pełne ubrań – zapewne po to, aby zrobić pranie. Gdzieś z lewej do jego uszu dobiegł jakiś harmider i pijackie okrzyki. Spojrzał w tamtą stronę i zauważył karczmę Siedem Kotów – nietkniętą.

Bunt buntem, ale gawiedź musi się gdzieś napić, pomyślał z przekąsem.

A zatem w Novigradzie było jeszcze jakieś życie. Czując się nieco raźniej, przyspieszył kroku. Przekroczywszy rzekę, skierował się w kierunku pola, na którym niegdyś rosły słoneczniki.

Kwiatów nie było, zostały jedynie pojedyncze, wyschnięte łodygi, które chyliły się ku ziemi, jakby wydając swoje ostatnie tchnienie. Część pola spalono, widać było wyraźnie linię, po której rozprzestrzeniał się ogień. Po tym, co zostało, przebiegł dziki tłum, depcąc i tratując wszystko, co po drodze. Eskel stał przez chwilę, przyglądając się tej rozdzierającej serce scenerii. Niegdyś te potężne kwiaty potrafiły wzbudzać podziw i niepokój – teraz zaś jedynie żałość.

Wiedźmin || Dzikie SłonecznikiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz