Humor poprawił mu się dopiero podczas kolacji. Siedzieli z Geraltem, Vesemirem i Yennefer w Wielkiej Sali, zajadając potrawkę z zająca i popijając nalewkę przyniesioną z wiedźmińskiej piwnicy. Ogień skwierczał wesoło na kominku, alkohol rozgrzewał przyjemnie od środka, brakowało tylko barda, który by im przygrywał do posiłku. Śmiali się, rozmawiali, a każdy w głębi duszy cieszył się, że znalazł się znowu wśród bliskich.
Geralt i Eskel nie wracali więcej do incydentu w jaskini, aczkolwiek podczas kolacji Biały Wilk co jakiś czas zerkał na przyjaciela z ukosa, a na jego twarzy pojawiał się wyraz zatroskania. Eskel unikał jego wzroku, a kiedy już niechcący go napotkał, natychmiast szczerzył do Geralta zęby, starając się mu pokazać, że wszystko jest w porządku.
Bo przecież było.
To tylko chwila słabości, przekonywał sam siebie. Do czegoś takiego trzeba czasu. Dobrze wiedział, że postąpił właściwie, opuszczając Novigrad. Innego wyjścia po prostu nie było. Z czasem te uczucia miną i zapomni o wszystkim. Potrzebuje tylko czymś się zająć, a że w Kaer Morhen było dużo do zrobienia, nie będzie miał czasu na rozpamiętywanie, gdy już rzuci się w wir pracy.
Ciężka praca, myślał sobie. Tak... To na pewno mu dobrze zrobi.
Uśmiechnął się sam do siebie zadowolony z perspektywy, że w końcu wyzbędzie się niechcianych myśli z głowy. Vesemir kończył akurat opowieść o pewnym dopplerze, który dał się przyłapać w dość dwuznacznej sytuacji z córką jakiegoś tretogorskiego bankiera. Eskel roześmiał się i dopił swoją nalewkę do końca.
– To były czasy – westchnął Vesemir, odstawiając kufel na miejsce i ocierając wąsa.
– Czasy, kiedy nasz staruszek był jeszcze na chodzie? – zaśmiał się Geralt.
– Mhm, i kiedy tacy jak ty robili w pieluchy.
Pozostali siedzący przy stole zachichotali.
– Pamiętam, że pierwszy raz miałem wtedy do czynienia z dopplerem – ciągnął Vesemir. – Nie wiedziałem jeszcze, jak drania rozpoznać. Ech, do dziś mam przed oczami wyraz twarzy tej dziewczyny, kiedy się zorientowała, kto tak naprawdę leży koło niej. Przypuszczam, że moja mina musiała być wtedy dość podobna. – Stary Wilk roześmiał się pod nosem.
– Geralt, czy nie miałeś ostatnio podobnej sytuacji? – odezwała się Yennefer. – Z tym dopplerem w Creyden?
Czarodziejka jak zwykle wyglądała zniewalająco. Czarna suknia wykończona piórami odsłaniała jej nagie ramiona, a aksamitka podkreślała smukłość szyi.
– A tak, zgadza się – przytaknął Białowłosy, sącząc nalewkę.
– Creyden? To daleko cię wywiało – stwierdził Eskel. – Co robiłeś na tak dalekiej północy?
– Ja i Ciri dostaliśmy tam zlecenie na olbrzyma, który grasował gdzieś w Górach Smoczych, niedaleko Belfort – wyjaśnił Geralt. – Na miejscu powiedziano nam, że mieszkańcy Creyden leżącego niecały dzień drogi od Belfort od jakiegoś czasu dziwnie się zachowują.
– Dziwnie? Co to znaczy?
– Ponoć odcięli się od świata. Zamknęli bramy, podnieśli mosty, przestali wpuszczać do środka kupców, przez co handel znacznie podupadł. Władze Belfort chciały, żebyśmy to sprawdzili. Obawiano się, że to miejscowy czarodziej mógł rzucić na Creydenian zły urok.
– Czyli co? Zbiorowa hipnoza? – zaciekawił się Vesemir.
– Też tak sądziłem, ale na miejscu okazało się coś zupełnie innego – brzmiała odpowiedź. – Uprzedzono nas, że strażnicy będą dość niechętni do obcych, ale Aksji w takich wypadkach niemal zawsze się sprawdza. Dostaliśmy się do miasta, podając się za objazdową trupę uliczną. Zanim ludzie się zorientowali, zdążyliśmy odkryć, że za odcięciem Creyden od świata stoi jego włodarz, niejaki hrabia Robert de Rainault.
CZYTASZ
Wiedźmin || Dzikie Słoneczniki
FantastikRazu któregoś pewien wiedźmin... I to nie byle jaki wiedźmin, ale Eskel, najlepszy przyjaciel samego Geralta z Rivii, słynnego Białego Wilka budzącego postrach wśród gawiedzi jako Rzeźnik z Blaviken... Jak potoczyła się historia Geralta? Wiemy bardz...