ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

344 15 7
                                    



Tak bardzo chcę wybudzić się z tego koszmaru ale nie potrafię. Mam wrażenie, że wszystko to zapętla się i zapętla, a ja tkwię w moim sennym mirażu i tak bardzo, bardzo, bardzo się o niego boję.

Zaciskam dłoń na czymś miękkim i wciąż czuję na swoim policzku jego zimną skórę. W ustach mam metaliczny posmak krwi, a przed oczami obraz Wiktora, który leży w kałuży tej brunatnej cieczy i patrzy na mnie odrealniony. Obudź się, kurwa. Obudź się, Zosia. Dłużej tego nie zniosę.

Dajcie mi obudzić się przy nim, w jego apartamencie, w jego ciepłych ramionach, wśród zapachu wanilii i piżma.

Majaki odpływają mi sprzed oczu, a wszystko zastępuje błogie głaskanie mnie po głowie. Na początku pozwalam temu trwać i zatracam się w tym, myśląc że wciąż śnię. Jednak po chwili czuję jak wracam do realności, do mojej głowy dociera szpitalny zapach i wiem, gdzie się znajduję. Przebłyski z wczorajszej nocy trafiają we mnie podwójnie mocno i podrywam się do góry, gwałtownie łapiąc haust powietrza.

Patrzę prosto przed siebie i kiedy dostrzegam zmrużone oczy Wiktora, to mam ochotę wrzeszczeć.

Przez dłuższa chwile wpatruje się w niego, a on we mnie i nie mówię ani słowa. Nie jestem w stanie nic z siebie wykrztusić, bo kiedy uświadamiam sobie, że on leży tu, patrzy się na mnie i dotyka mnie po włosach, chcę piszczeć. W oczach stają mi łzy a oddech przyspiesza.

Wiktor uśmiecha się do mnie. Na tyle słabo, że kąciki jego ust ledwo się podnoszą ale widzę ten uśmiech i koi mnie on wystarczająco.

— Boże — szepczę. — Boże, Wiktor.

Mrugam parę razy, żeby upewnić się, że on naprawdę przede mną jest. I jest. Nie znika. Patrzy na mnie tym samym, zamglonym wzrokiem i łapie w swoją dłoń moją. Wciąż jest cały zimny i taki blady...

— Jezu, ty żyjesz — mówię już głośniej, jakby starając się samej sobie uświadomić, że faktycznie tak jest. Że on tu jest, leży i co najważniejsze – żyje.

Wracają do mnie wspomnienia z tej nocy. Przypominam sobie jak starałam się go uratować, jak wraz z Konradem targałam go do samochodu i jak zostałam z nim w tym obskurnym miejscu.

Protestowałam, gdy ktoś w brudnym kitlu powiedział mi, że właśnie go operują. Nie chciałam żeby był w tym miejscu bo tak strasznie bałam się o jego życie. Chciałam zabrać go do normalnego szpitala, żeby tylko go uratowali i żeby tylko nie zostawiał mnie na tym świecie samej. Ten jeden moment uświadomił mi jak bardzo nie mogę go stracić. I jak ważną jest dla mnie osobą.

Kiedy dociera do mnie, że to dzieje się naprawdę, to podrywam się do góry i staram się go przytulić. Łapię Wiktora w swoje dłonie i przytulam go do piersi, nie chcąc go wypuścić. Mam wrażenie, że tylko w moich ramionach będzie bezpieczny.

Blondyn syczy cicho i krzywi się, więc puszczam go i patrzę przerażona. Operowali go dość krótko w nocy. Gość który podawał się za lekarza i któremu w tej kwestii zaufałam powiedział, że Wiktor miał dużo szczęścia. Kula utknęła w środku ale nie uszkodziła żadnych większych nerwów ani żadnej tętnicy. Stracił dużo krwi ale wszystko poszło zgodnie z planem. Nie spodziewałam się jednak, że wybudzi się tak szybko.

— Tak bardzo się o ciebie bałam — szepczę, a w moich oczach zbierają się łzy. To okropne oglądać bliską ci osobę w takim stanie.

— Jesteś moim aniołem — odzywa się Wiktor.

Kiedy do mnie mówi mam wrażenie, że grunt ustępuje mi się pod nogami. Jest strasznie zachrypnięty i słaby ale słyszę go, on mówi i żyje a ja wciąż w to nie dowierzam.

Lazur Twoich oczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz