EPILOG

395 14 22
                                    


Deszcz obija się od zimnego betonu i mąci ciszę, która jest mi w tym momencie potrzebna. Drżę z zimna, a papierowy kubek z lichą kawą w moich dłoniach powoli rozwarstwia się od deszczu. Nie mam siły podnieść się z krawężnika. Zresztą, mam gdzieś to, że cała jestem już przemoczona i że deszcz nie przestaje na mnie skapywać.

Muszę wyglądać jak sto nieszczęść. Dobrze, że pod komisariatem nie przewija się w tym momencie nikt. Zaraz pewnie plotki rozejdą się po mieście i stado dziennikarzy będzie starało się dostać do środka. Mam wrażenie, że minęła już wieczność, chociaż wiem, że siedzę tu dopiero pół godziny. Nie drgam nawet, kiedy czuję na swoim ramieniu rękę.

— Zosia, wejdźmy do środka.

Nawet nie zerkam na Zuzię, która równie zapłakana nachyla się nade mną. Trzyma nad moją głową parasol, a ja dopiero teraz orientuję się jak bardzo przemoczona jestem. Jestem wyprana ze wszelkich emocji i wszystko mi jedno, gdzie siedzę.

— Nie wejdę tam, dopóki nie pozwolą mi porozmawiać z Wiktorem.

Słyszę, jak Zuzia wzdycha. Patrzy z niemocą w stronę komisariatu policji, na który mnie przywieźli. Nas przywieźli. Mnie i Wiktora, jak parę skończonych kryminalistów. A my tylko chcieliśmy być szczęśliwi.

— Skarbie, musimy się stąd zwijać i znaleźć dla ciebie jakąś pomoc. Potrzebujesz prawnika, sama wiesz o co cię oskarżają.

Mam ochotę zwymiotować na trawnik. Nie chcę żadnego prawnika. Mogę iść siedzieć, wszystko mi jedno. I tak nic już mnie tu nie trzyma.

Kiedy nas tu przewieźli, to było strasznie. Od razu wsadzili mnie do jakiegoś obskurnego pokoju przesłuchań i postawili zarzuty. Kazali mi mówić od kiedy wiedziałam o napadzie i jak długo spotykałam się z Wiktorem. Ile mu powiedziałam, czy oboje zaplanowaliśmy napad. Lawina pytań sugerująca mi, że jestem w to powiązana i zdradzałam mu szczegóły pracy w banku, żeby tylko mogli na niego napaść. To jakieś wariactwo, bo ja nie miałam o tym pojęcia. Sugerowanie, że mogłabym z nim współpracować jest dla mnie na tyle abstrakcyjne, że w ogóle w to nie wierzę. Nie mam teraz siły o tym myśleć. Tak bardzo chcę ostatni raz móc go pocałować.

Chcę pożegnać się z Wiktorem po ludzku. Przytulić go i ostatni raz powiedzieć jak bardzo go kocham. Ale oni nie chcą mnie do niego wpuścić jakby conajmniej kogoś zabił!

— Pani Zofia? — Słyszę za sobą i widzę jak Zuzia odsuwa się, robiąc miejsce mężczyźnie.

Unoszę wzrok i widzę starszego, posiwiałego faceta w garniturze. Nachyla się nade mną z parasolem i uśmiecha pokrzepiająco. Ma w sobie coś ciepłego, sprawia wrażenie osoby, której można ufać. Ale daje mi też poczucie respektu, przez co od razu wstaję i zrównuję się z nim wzrostem.

— Będę reprezentował pana Wiktora w sądzie. Jacek Bałoń, obrońca.

Mężczyzna podaje mi rękę, a ja niepewnie ją ściskam. Sprawa jest naprawdę poważna. Wątpię, że nawet z umiejętnościami które może mieć ten człowiek Wiktorowi uda się cokolwiek ugrać.

— Mój klient przyzna się do wszystkiego. Powie całą prawdę i zrobi wszystko, żeby sąd oczyścił panią z zarzutów. Bardzo mu na tym zależy, ciągle powtarza, że nie miała pani z tym nic wspólnego.

Oddech mi przyspiesza, gdy to słyszę. Jezu. On naprawdę robi wszystko, żebym tylko nie musiała za to odpowiadać. Przyzna się do wszystkiego. A kiedy to zrobi, to przecież już nigdy go nie zobaczę.

— Prosił mnie, abym coś pani przekazał — mówi mężczyzna, po czym grzebie w kieszeni marynarki. Z ulgą stwierdzam, że wciąż trzyma nade mną parasol, bo z całej mnie kapie już woda. — O, mam.

Lazur Twoich oczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz