≓ Rozdział 6 ≒

37 7 29
                                    

Pukanie do drzwi gabinetu oderwało Seweryna od porządkowania probówek i fiolek wyczyszczonych po lekcji. Myślał, że to jeszcze jakiś samotny uczeń pierwszej klasy, ale w drzwiach ujrzał Maję.

– Masz chwilkę? – zapytała, nie ruszając się ani o krok.

Nie stłumił w porę uśmiechu pełnego uznania. Zwykle wszyscy pakowali się do jego gabinetu nie czekając na zaproszenie. Szkolne procedury BHP mówiły, że nie można wchodzić do pracowni tak po prostu, mówiła o tym również kultura osobista, ale nie byłaby to pierwsza sytuacja, gdy nauczyciele uważali, że ogólnie przyjęte reguły ich nie dotyczą. Maja najwyraźniej była inna i Sewerynowi bardzo się to podobało.

– Mam, dokładnie do końca przerwy – odparł. – Zapraszam.

Jastrzębska dopiero wtedy wkroczyła do kantorka – jasnego blisko drzwi, dzięki niemal kwadratowemu oknu wychodzącemu na dziedziniec, i dosyć mrocznemu w tylnej części, w której stał Seweryn. Rozejrzała się dyskretnie.

– To ciekawe, że wszystkie gabinety chemików wyglądają tak samo – stwierdziła. – Jakby od lat nic nie mogło się zmienić. O rany, jaka piękna waga!

– Najlepsza na świecie. – Seweryn z dumą zdjął przedmiot z szafy, choć był ciężki i trochę bardziej zakurzony niż wypadało. – Prawdopodobnie tylko ja umiem ją obsłużyć, ale nieważne. Lubię ją bardziej niż te wszystkie elektroniczne cuda.

– No tak, nie zawiedzie, bo nie ma baterii, które złośliwie rozładowują się, gdy są potrzebne. I można się poczuć jak średniowieczny alchemik, co?

Seweryn tylko pokiwał głową. Właściwie powinien się przyzwyczaić, że za każdym razem, gdy się widywali, Maja zdobywała kolejne plusy w jego prywatnym (i bardzo krótkim) rankingu ulubionych ludzi.

Od ich nieszczęsnego spotkania w parku minął już miesiąc. Przez cały ten czas widywali się dosyć często, bo dyrektor tak ustawił zajęcia w tym roku, że biolog i chemik pracowali w podobnych godzinach – zupełnie jakby wiedział, co może się wydarzyć. Tyle tylko, że teraz, zamiast życzliwej, ale hałaśliwej Anety, Seweryn wciąż wpadał na Maję. Ich kawy w poniedziałkowe poranki stały się małą tradycją, podobnie jak coraz śmielej toczone pogawędki. W ten sposób odkryli, że mają całkiem sporo wspólnych tematów do rozmów, zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym, co odkrywał powoli, ostrożnie i z rosnącym zdumieniem.

– Usiądź – powiedział Seweryn, wskazując krzesło przy staromodnym biurku stojącym przy oknie. Sam oparł się o najbardziej stabilną szafę tuż obok.

– Dzięki, chociaż to nie będzie duża sprawa. Przyszłam zapytać, czy zechciałbyś mi pomóc w zorganizowaniu dodatkowych zajęć dla uczniów. Powiedzmy... koła zainteresowań.

Seweryn mógł tylko szeroko otworzyć oczy. Ostatnim razem był tak zaskoczony, gdy dwa lata wcześniej dyrektor zaproponował mu wychowawstwo. W tamtej chwili wydusił tylko: „rany boskie, naprawdę chcesz to robić dzieciakom?", co szybko stało się znanym szkolnym żartem.

– Jakiego koła? – zapytał, próbując zebrać myśli.

– Jak by to ująć... Środowiskowego? O, lepiej: ekologicznego.

Goszczyński uniósł brwi.

– Maju, nie mamy takiego koła.

– W tym rzecz. Chciałabym, żeby powstało. To znaczy nieformalnie...

– Właśnie miałem pytać o formalności, bo rada pedagogiczna już była.

Maja uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

– Wiem, jak to brzmi... wszystko na patencie. Ale i tak uważam, że warto. Szczególnie gdy program będzie dobry. A ten będzie.

Seweryn już otworzył usta, ale Jastrzębska nie dała mu dojść do słowa. Opowiadała z energią, jak podczas lekcji mówiła o środowisku i spontanicznie zmieniła kierunek, racząc uczniów kilkoma dosyć oczywistymi faktami na temat ekologii. Widziała zdumienie na ich twarzy; widziała, jak wiele rzecz wymaga doprecyzowania.

My ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz