≓ Rozdział 11 ≒

23 3 10
                                    

Spacer trwał dwie godziny. Maszerowali tam i z powrotem po swoich ulubionych ścieżkach, a Seweryn starał się nie przyspieszać – choć być może wtedy nie zmarzłby aż tak bardzo. Nie pisnął ani słowa na ten temat, ale do domu wrócił tak zziębnięty, że dopiero gorąca herbata z dodatkiem nalewki była w stanie go rozgrzać. Wolał nie myśleć, jak to się skończy – zresztą, miał większe zmartwienia.

Laura odezwała się do niego, bo wpadła w pisarski kryzys – i już to wystarczyło, by miał się nad czym zastanawiać, bo wyraźnie wolała udawać, że nic się nie stało. A może po prostu zaakceptowała to, że zobaczyła go z Mają w Cavablance, tak samo jak on zaakceptował to, ze wybrała się na przechadzkę z Kubą? To dało mu niejaką nadzieję, więc, skoro ona nie zaczynała tematu, on też postanowił tego nie rozgrzebywać, wierząc, że wszystko jest w porządku. Mieli zresztą inne, ważniejsze zmartwienia.

Na początku Laura mówiła półsłówkami, więc musiał ją trochę pociągnąć za język. W końcu jednak coś w niej pękło i wylała z siebie cały potok żalu, frustracji oraz niechęci do całego projektu – oraz do siebie samej. Seweryn słuchał uważnie, pocieszał i wspierał, ale nie mógł powstrzymać uczucia, że już to kiedyś słyszał. Bo chociaż teraz przyjaciółka wzięła się za pisanie na poważnie, to próby podejmowała już wcześniej – i zawsze, w każdym projekcie, prędzej czy później łapała dołek, który sprawiał, że myślała o rzuceniu tego wszystkiego, choć nigdy nie mówiła o tym aż tak poważnie jak teraz. Kiedy ostrożnie zasugerował jej, że teraz po prostu stało się to, co zawsze i musi zwyczajnie przeć dalej i nie przestawać, popatrzyła na niego w milczeniu i ze smutkiem, który prawie łamał mu serce.

– Chyba przestajesz mnie rozumieć – westchnęła, sprawiając, że czuł się jak skończony drań i tępak. 

Nie powstrzymało go to przed objęciem jej, tak po prostu, po przyjacielsku, nie licząc na nic więcej, ale gdy wtuliła się w niego całą sobą, aż zrobiło mu się cieplej. Nie miało znaczenia, że puściła go dość szybko; nie miało znaczenia, że nie wynikło z tego nic więcej. Jeszcze nigdy nie przytuliła się do niego tak mocno, jak teraz i tylko ta myśl została mu w głowie. Martwiło go tylko, że chociaż kiedyś oddałby za taką chwilę wszystko, teraz nie cieszył się tak, jak powinien. Jakby coś podszeptywało mu, by nie ufał tej zmianie. Jak na złość przypomniała mu się też Maja, jej uśmiech i ciepło jej dłoni, zupełnie rujnując tę chwilę i wprowadzając w jego głowie jeszcze większy chaos.

Nie podjął jednak tego wątku i nie pytał Laury, co znaczył jej uścisk. Nie naciskał jej w żaden sposób. Rozmawiali tylko o jej powieści i o trudnościach, jakie napotkała, a Seweryn, próbując radzić sobie ze swoimi zagmatwanymi emocjami, uciekł w stronę, którą lubił najbardziej, czyli chłodnego racjonalizmu. Namawiał więc przyjaciółkę, by się nie poddawała. Zapewniał, że warto – jak zawsze. W końcu uciekł się do argumentu ostatecznego. Przekonywał Laurę, w co bardzo mocno sam wierzył, że nie pisze dla siebie. Że świat potrzebuje jej pióra.

– To grzech marnować taki talent – powiedział w końcu.

– Nie jesteś wierzący – uśmiechnęła się przekornie. – Skąd takie porównanie?

– No to zbrodnia, lepiej? Laura, nie możesz tego wszystkiego pogrzebać. Nie po takim czasie. Nie po tym wszystkim.

I gdy już wydawało mu się, że ją przekonał, ona znów wracała do wątpliwości, tknięta nową myślą. Słuchał jej cierpliwie i cierpliwie odpowiadał. Ignorował wszystkie zaczepki, ani jednym słowem nie dając do zrozumienia, że wyprowadza go to z równowagi. Bo o ile zawsze był w gotowości wspierać przyjaciółkę, o tyle nie mógł znieść chwil, gdy wpadała w takie otchłanie marudzenia – również dlatego, że nie wiedział, jak jej pomóc.

My ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz