≓ Rozdział 33 ≒

14 4 10
                                    

W cichej, niemal całkiem pustej kaplicy szpitalnej Seweryn się modlił – po raz pierwszy od lat. Nie miał pojęcia, czy ktokolwiek może go usłyszeć, ani jak o to zadbać, bo jego przygoda z religią skoczyła się na przymusowym bierzmowaniu, ale był gotów spróbować wszystkiego. Prosił, przepraszał i obiecywał złote góry, w zamian chcąc tylko jednego – tego, by Maja przeżyła.

Pod zamkniętymi powiekami wciąż widział tę przerażającą scenę wypadku. Moment, gdy bezwładne ciało wpadło na szybę, przetoczyło się niemal na dach i ciężko opadło po drugiej stronie. Zapamiętał jeszcze jedno – że gdy biegł w tym kierunku, kierowca samochodu zatrzymał się i wysiadł. Nawet nie spojrzał na ofiarę. Popatrzył prosto na niego.

Laura.

Zacisnął dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę tak mocno, że poczuł ból. Znowu, po raz kolejny tego długiego popołudnia, zachciało mu się wyć, a poczucie winy paliło go aż do samych kości. To wszystko przez niego, doskonale to wiedział. Równie dobrze sam mógłby siedzieć za kierownicą. Przecież to on przyciągnął ze sobą Laurę, jak trujący opar uczepiony jego duszy – i to przez niego Maja walczyła o życie na operacyjnym stole. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo nikt nie chciał udzielać mu informacji. Mógł tylko czekać. I modlić się, nawet nie wiedząc, czy mają jakiekolwiek szanse. Wcale nie pocieszyło go, że tym razem, tak dla odmiany, wina miała zostać ukarana.

Cały ten czas jawił mu się jako zbieranina oderwanych od siebie obrazów. Pamiętał, jak patrzyli na siebie z Laurą, ale nie mogło to trwać długo, bo przecież zdążył jeszcze pochylić się nad nieprzytomną Mają. Gardło piekło go od krzyku. Gdy dłużej o tym myślał, przypomniał sobie, że powiedział coś do Laury:

– Coś ty zrobiła?!

Nie pamiętał, czy coś mu odpowiedziała. Nie patrzył na nią – liczyła się tylko nieprzytomna Maja z zakrwawioną twarzą i to, że w oddali słychać było wycie karetki. Całe szczęście, że ktoś z tłumu miał więcej przytomności od niego. To zresztą też sobie wyrzucał – że zawiódł nawet w takiej sprawie, bo nie był w stanie na czas zadzwonić pod numer alarmowy.

Nim sanitariusze bezceremonialnie odepchnęli go na bok, zdołał tylko dotknąć drżącą dłonią szyi Mai. Żyła. Tyle wiedział – że żyła. Co było dalej, nie mógł się dowiedzieć, bo na jego ramieniu spoczęła silna dłoń. Odwrócił się i zobaczył nad sobą policjanta.

– Komisarz Marcin Folta. Pan pozwoli ze mną.

Pamiętał jeszcze tylko jedno – że gdy niechętnie wstał, zauważył, że policjantka po drugiej stronie ulicy pomaga wsiąść Laurze do policyjnego radiowozu. Zobaczył ją przez okno – i nie widział na jej twarzy zupełnie nic. Ani odrobiny żalu. Żadnej oznaki skruchy – wyglądała raczej na zakłopotaną i cały czas wodziła wzrokiem po tłumie, jakby czegoś szukała. A gdy zobaczyła Seweryna, uśmiechnęła się – szeroko, wręcz upiornie. A on rzucił się do przodu i gdyby komisarz Folta go nie przytrzymał, sam nie wiedział, jak to wszystko mogłoby się skończyć.

Ze wspomnień wyrwał go wibrujący wściekle telefon – w samą porę, bo wyobraźnia zaczęła podsuwać mu obrazy zupełnie niepasujące do kaplicy. Zerknął na wyświetlacz i pospiesznie wyszedł. Odebrał zaraz za drzwiami.

– Halo?

W słuchawce przez chwilę panowała cisza, aż w końcu przerwało ją westchnienie.

– To ja, Kuba. Wyszedłem z komendy. – Głos mężczyzny był cichy, jakby stłumiony. – Słuchaj, gdzie jesteś? Może to będzie głupie, ale chciałbym się spotkać. Jeśli nie chcesz, powiedz wprost.

– Jeszcze w szpitalu – odparł Seweryn. A potem nagle, pod wpływem impulsu dodał: – Przyjedź, jeśli chcesz. Będę czekał.

– Dzięki, już jadę. Puszczę ci dzwonka, jak dotrę. Muszę łapać autobus.

My ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz