Rozdział I: 7.06.2015 Co się wydarzyło w Cedar Rapids cz.1

58 8 98
                                    

Krakowskie lotnisko w świecie Weroniki było większe... Znów dziwnie jej się patrzyło na lokację tak znaną, a zarazem tak inną niż to, do czego była przyzwyczajona. Odnosiła wrażenie, jakby śniła nieco zniekształconą rzeczywistość o lekkim posmaku horroru, jakby coś czaiło się gdzieś poza granicami postrzegania i mogło w każdej chwili zaatakować.

Co zabawne, pojechali w praktycznie to samo miejsce, z którego zwykle startowali królewskim samolotem. Maszyna już na nich czekała, nieduży, prywatny odrzutowiec, dość nowy. Cóż mogła o nim powiedzieć? Na pewno to, że nie była to Cessna i to, że gdyby królowa zapragnęła taki kupić, Rada zjadłaby ją za marnowanie pieniędzy. Wysiadła z busa, taszcząc swoje bagaże.

Kiedy opuszczali Zakopane, świeciło słońce, ale mniej więcej w połowie drogi niebo zaczęły zasnuwać coraz gęstsze chmury i kiedy dotarli na miejsce, niebo było ciemnopopielate i nie wróżyło niczego dobrego, natomiast wyraźnie zwiastowało bardzo prawdopodobną ulewę, a może nawet i burzę.

Spoglądali na samolot. Małe cacko, z rodzaju tych bardziej ekskluzywnych, na pierwszy rzut oka przypominający Gulfstreama, ale z pewnością ten tu przewyższał go technicznie.

– Masz gest! – Rean spojrzał na Maxa i z uznaniem pokiwał głową.

– Gdybyś wiedział, na którym miejscu listy Forbesa mógłbym być, to by cię to tak bardzo nie dziwiło – odparł Max.

– Na którym? – zainteresował się Rean.

– Na pewno na wyższym niż ty – wtrącił Jeys.

– Gdybym na niej był, to w pierwszej trzydziestce – odpowiedział Max.

– A dlaczego nie jesteś? – Padło kolejne pytanie.

– A po chuj ktoś ma wiedzieć, ile mam kasy?

Cała czwórka weszła na pokład po zgrabnych, wygodnych schodkach. Max tuż po wejściu zaczął objaśniać Weronice, gdzie może umiejscowić bagaże. Jeys rzucił swoją torbę podróżną w kąt i od razu wszedł do kokpitu. Drzwi były otwarte na oścież. Zauważył tam dwóch mężczyzn, z wyglądu jeden mógł być koło trzydziestki, drugi nie więcej niż jakieś dziesięć lat starszy. Biorąc pod uwagę, że byli to Kassandryjczycy – a najprawdopodobniej tak – mogli mieć, chuj wie, ile lat. Fachowym spojrzeniem ogarnął kokpit; panele, wskaźniki, zegary i wszystko, co tam się znajdowało. Ocenił samolot na całkiem sensowny. W każdym razie na pierwszy i dość pobieżny rzut oka, wyglądał na maszynę, która mogła mieć zupełnie niezłe parametry techniczne.

– Max. – Odwrócił się w stronę przedziału pasażerskiego, a kiedy Rosco na niego spojrzał, dodał: – Możesz na moment?

Max podszedł.

– Coś nie tak, synku?

– Możesz zabrać mi stąd tych pajaców? – Ruchem głowy wskazał pilotów.

– Jeys, o co chodzi?

– Po prostu powiedz im, że mają stąd wypierdalać. Nie będę siedział tam – wskazał przedział pasażerski – i wkurwiał się, że się tym bawią, skoro mogę siedzieć tu. Pogoda dupy nie urywa, więc wolałbym jednak osobiście tym wystartować. Dobra, jeden może zostać, przyda mi się.

Rean, który już wstawił swój bagaż tam, gdzie powinien się znaleźć, obserwował ich z napiętym wyrazem twarzy. Miał złe przeczucia. Podszedł.

– Co się stało? – spytał.

– A widzisz, żeby się coś stało? – odparł Jeys. – Zabieraj jednego z nich – zwrócił się do Maxa.

– Nie, kurwa – odezwał się Rean. – Ja się nie zgadzam. Jeśli on siądzie za sterami, to ja nie lecę.

– To nie leć – odparł Jeys całkowicie spokojnie. – Dobra, panowie – zwrócił się do pilotów. – Jeden z was zostaje, a drugi wypad.

Sztuka latania (Apokryfy III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz