Jeys nagle wyrwał się do przodu, i już miała pchnąć Westę w galop za nim, ale przecież samodzielne próby to najlepszy sposób na naukę. Zresztą zaraz udało mu się opanować Phobosa. Podjechała do nich ciężkim kłusem i żartobliwie zganiła swojego ucznia:
– Ładnie to takie rzeczy bez uprzedzenia wyrabiać, co?
– Ale podobało ci się? – spytał z nadzieją. – Bo jeśli tak, to znaczy, że jestem wszechstronnie utalentowany.
To było takie niesamowite. Oboje siedzieli na koniach, a Weronika wyglądała tak pięknie. Oczywiście musiał natychmiast przypomnieć sobie, że jej dom jest w innym świecie i że ona tutaj nie zostanie.
– I do tego jeszcze skromny. – Uśmiechnęła się. – Może nie każę cię wybatożyć, ale robisz dwadzieścia pompek, później, jak obrządzimy konie. A jak jesteś taki pewny siebie, to proszę mi tu zrobić ósemkę po całym wybiegu, prędkość dowolna.
– A za co te pompki? Dobra, chcesz, to patrz. A jutro ty ósemki samolotem będziesz robić. – Uśmiechnął się łobuzersko.
Znów popędził Phobosa i starając się robić to najdelikatniej, jak się dało, zmuszał go do skrętu. Ciągle miał przed oczami kawałek metalu, który to zwierzę miało w pysku. To była jedyna rzecz powodująca dyskomfort u Jeysa. Zwłaszcza kiedy sobie to wyobraził. Przejechał po wybiegu tak, jak chciała. Znowu znalazł się przy niej.
– Dwadzieścia? – odezwał się. – Nawet jeśli na jednej łapie, to ciągle nie ten poziom. Ale z przyjemnością je dla ciebie zrobię. Dodałbym, że z Reanem, siedzącym mi na plecach, ale to już byłaby przesada – roześmiał się.
– Jesteś tak uroczo bezczelny i nie spadłeś, więc niech będzie piętnaście, będę łaskawa. I ja mogę siedzieć ci na plecach – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Nie była pewna, czy powinna pozwalać sobie na takie teksty. Ale bawiła się dobrze, on raczej też, więc co jej szkodzi. On ryzykował, galopując na pierwszej jeździe, więc...
Wstrzymał na chwilę oddech, z dziwnym uśmiechem błąkającym mu się na twarzy. Miał zamiar powiedzieć coś, ale się powstrzymał. Zamiast pierwszej myśli, która przyszła mu do głowy, odezwał się:
– Jeśli jesteś lżejsza od Reana. – Zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu. – Chociaż, kto wie, czy jesteś... – pozwolił sobie na uszczypliwość i uśmiechnął się do niej w najbardziej uroczy sposób, w jaki mógł.
– Jeszcze słowo i się z tego zrobi dwadzieścia pięć – zagroziła. – I skoczę po Reana, żeby sobie na tobie posiedział. Kamienie jakieś dołożę w razie potrzeby.
Ależ on miał uśmiech! Niejednej kobiecie zrobiłoby się od niego gorąco. Może jej też się tak robiło... I może będzie robić, kto wie? Doszło między nimi do jakiegoś spięcia, ale szczegółów mogła się tylko domyślać. Ale widziała przecież, że żałował, a teraz zachowywał się wobec niej bardziej niż w porządku. To było miłe. Bardziej niż miłe.
– Dobra, ja już się zamykam. To co? Teraz spacerek konno na spokojnie? Może zacznę ci w końcu opowiadać, co wydarzyło się przez ostatni tydzień?
Znów musiał odwrócić wzrok, bo spojrzała na niego w taki sposób... Mógł mieć nadzieję. Mógł, ale nie powinien. Musiał tylko o tym pamiętać. Żadnych nadziei, żadnych oczekiwań.
Ale jak tu nie mieć oczekiwań, kiedy obok był ktoś taki.
– Możemy zrobić parę kółek i wypróbować różne chody, żebyś się oswoił z końskimi ruchami. A pogadamy sobie później, przy czyszczeniu naszych dzielnych rumaków, okej?
CZYTASZ
Sztuka latania (Apokryfy III)
HumorTrzecia część serii „Apokryfy". Jeys, Rean i Weronika w towarzystwie ekscentrycznego milionera Maxa Rosco opuszczają Europę i udają się do Stanów. Zanim dotrą do domu obowiązkowo odstawią kilka dram i komedii. Wszystko zakończy się tragedią, która...