Co się wydarzyło w Cedar Rapids cz. 3

20 6 113
                                    

Wyjechali i przez kilkanaście minut Jeys milczał. Kiedy Rean zaczął rozmawiać o czymś z Maxem, odczekał jeszcze kilka minut, a potem odezwał się:

– Powiesz mi, dlaczego mnie okłamujesz?

– Nie wiem, o co ci chodzi, Jeys. Widzisz – uśmiechnęła się przepraszająco – wyszło tak, że nie wszystko pamiętam i mogłam ci czegoś napleść... Rozmawialiśmy w ogóle później?

– Okłamałaś mnie, że nie masz stopnia, potem twierdziłaś, że jesteś w stopniu porucznika. Zdecyduj się. Poza tym wydaje mi się, że się mną bawisz.

A no tak, chlapnęła o tym, kiedy zaczął już wkurwiać ją tą szeregową. I po co to było? Teraz będzie robił jej wyrzuty, i w sumie słusznie.

– Byłam. Przez jakiś czas, nie w moim świecie. Nie uważam, żeby to się liczyło, więc dlatego wcześniej o tym nie wspominałam.

– Nie wiem, jak działa twój świat. Nie wiem, co się w nim liczy, a co nie. Po prostu nie chcę, żebyś mnie okłamywała – mówił cicho, tak, żeby słowa nie docierały do przodu, gdzie siedział Rean i Max.

Sięgnął ręką do jej dłoni. Zacisnął palce.

– Wiem. – Teraz spojrzała mu w oczy. – Nie okłamuję cię przecież.

– Nie? Mówiłaś, że masz do mnie zaufanie, a w samolocie... Odniosłem wrażenie, że nie wierzysz w moje umiejętności. Brałaś pod uwagę, że rozpierdolę ten samolot. Tak wygląda twoje zaufanie do mnie?

– Tak... – przyznała. Coś się wtedy wydarzyło, coś, co sprawiło, że nie ufała mu stuprocentowo. Zachowywał się dziwnie i powiedział coś... Coś do Maxa, i to ją zdenerwowało. Nie pamiętała, nie pamiętała, kurwa, co to dokładnie było. – Pamiętam, że powiedziałeś coś dziwnego, i zachowywałeś się... Ciężko mi wyjaśnić, bo to może jest normalne tutaj, a ja mam inne standardy i się nie znam... Ale tak, trochę w ciebie zwątpiłam i postanowiłam się schlać.

– A teraz? Czy kiedykolwiek jeszcze zwątpiłabyś we mnie? Kim ja dla ciebie jestem? – spytał, nim zdążył pomyśleć, że nie powinien zadawać takiego pytania.

– Nauczyłam się dwóch rzeczy w tym samolocie: żeby nie mieszać szampana z rudą wódą i żeby ci ufać, niezależnie od tego, jak dziwne rzeczy wygadujesz... I przecież wiesz, kim jesteś, Jeys, moją latarnią morską – powiedziała szybciej, niż zdążyła pomyśleć nad zasadnością takiego porównania.

Nie odpowiedział od razu. Użyła takiego porównania... Gdyby tylko znaczyło coś innego, niż znaczyło... Zerknął na Reana i Maxa, ale ciągle o czymś rozmawiali i nie zwracali uwagi, co dzieje się z tyłu.

– Ale kiedyś zamierzasz się obyć bez tej... latarni, prawda? – powiedział.

– Nie wiem... Na razie wiem tylko, że jest mi bardzo potrzebna. – Pochyliła się do przodu i oparła głowę o fotel Maxa, ale nie puściła ręki Jeysa. No i po co było tyle pić? Teraz zdychała, ale trzeba było jakoś się trzymać. Wyprostowała się więc i spojrzała na Jeysa. Miała do niego parę pytań, ale postanowiła odłożyć je do czasu, aż będą sami.

"Nie wiem... – powtórzył w myślach jej odpowiedź. – Przecież doskonale wie. Po prostu któregoś dnia zniknie z mojego życia. Być może nawet nie uzna za stosowne pożegnać się. Więc znowu kłamie."

– Dobrze się czujesz? – zapytał. Nie chciał roztrząsać dalej kwestii ich wzajemnych relacji. Nie teraz, kiedy nie byli sami.

– Nie. Ale spokojnie, dam radę. Muszę tylko odrobinę sobie odpocząć... – powiedziała powoli. Do tego przydałaby się też woda do picia. I kąpiel. Czuła suchość w ustach, ale przynajmniej się nie pociła, nie jakoś szczególnie mocno. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęła tu śmierdzieć jak ostatni menel.

Sztuka latania (Apokryfy III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz