Jeys wszedł do kokpitu, a kiedy drugi pilot zobaczył, co ten ma w rękach, odezwał się:
– W trakcie lotu nie...
– Zamknij się – przerwał mu Jeys spokojnie.
– Ale to naprawdę...
– Po prostu zamknij dziób i rób to, co do ciebie należy. Albo cię stąd wypierdolę – dodał. – Jaki masz stopień? – spytał twardo, tonem rozkazu.
– Porucznik...
– Kurwa, następny porucznik – westchnął Jeys. – Starszy kapitan, więc proszę wykonywać moje rozkazy. Czy to jest jasne? – spytał, a wtedy pilot skinął głową. – To, kurwa, wykonać!
Chłopak odwrócił głowę. Jeys pociągnął łyk z butelki, rzucił mu dyskretne spojrzenie, a potem dezaktywował tryb autopilota. Nieznacznym ruchem, tak żeby tamten nie zauważył, lekko zmienił ustawienie samolotu. Odczekał chwilę.
– Czy wy, poruczniku, umiecie tym, kurwa, latać? – spytał podniesionym, ale spokojnym głosem.
Chłopak spojrzał na niego niepewnie, trochę spłoszony.
– Umiesz, czy nie umiesz, do chuja wafla?!
– U...umiem... – wyjąkał.
– I co? Za damę do towarzystwa tu robisz?
– Myślałem, że...
– Co? Co robiłeś? – przerwał Jeys, przyglądając mu się z uwagą. – Jak: myślałeś, skoro twoja gęba nie jest skażona śladem jakiejkolwiek kontemplacji? Może się, kurwa, zainteresuj, że ci się kontrolka czujnika kąta natarcia świeci i może coś z tym trzeba zrobić. Czy nic? I czekać na kąt krytyczny? Rusz dupę, bo za chwilę wypierdolimy w powierzchnię Atlantyku i wtedy zostaniesz bosmanem na statku, ale podwodnym – rzucił Jeys twardo. – Dziób wyrównaj! Jakbyś tu MCAS miał, to już byś nie wyprowadził... - mruknął na koniec.
Drugi pilot natychmiast chwycił ster i skorygował lot. Niepewnie zerknął na Jeysa, który znowu pociągnął z butelki.
– Gdzie się szkoliłeś? – spytał Jeys już spokojnie, nie patrząc na chłopaka.
– W Akademii Levencrafta, panie kapitanie.
– Starszy, kurwa, kapitanie – poprawił Jeys przez zęby. – U tego zjeba Vincenta z Vermont?
– Tak jest!
„Levencraft dalej się w to bawi? – pomyślał. – Że też mu się chce... A mogłem wbić się do niego na instruktora."
– Na czym się szkoliłeś? – zadał kolejne pytanie.
– Na Raytheonach, panie starszy kapitanie.
– Czym jeszcze latałeś?
– Beechcraftem hawkerem – padła odpowiedź.
– A Northropem?
– Nie.
– Czyli gówno umiesz – skwitował Jeys i napił się. – Jak żeście tym przylecieli...? – westchnął.
*
Weronika przebudziła się – a może wcale nie spała? Powoli podniosła butelkę, którą tuliła do piersi. Wyprostowała się w fotelu i pociągnęła z niej. Alkohol już nawet nie piekł w gardle... Całkiem przytomnie pomyślała, że nieźle to odchoruje, a potem się roześmiała. Rozejrzała się po samolocie. Jeysa nie było, czyli siedział w kokpicie. Pilot zesłany do pasażerskiego wyglądał jakoś nijako. Max i Rean siedzieli z przodu, nie zwracali na nią uwagi. Max. Max... No właśnie, Max. Z trudem przypomniała sobie, że miała z nim porozmawiać, ale na pewno nie teraz, nie kiedy jest tak napierdolona.
CZYTASZ
Sztuka latania (Apokryfy III)
HumorTrzecia część serii „Apokryfy". Jeys, Rean i Weronika w towarzystwie ekscentrycznego milionera Maxa Rosco opuszczają Europę i udają się do Stanów. Zanim dotrą do domu obowiązkowo odstawią kilka dram i komedii. Wszystko zakończy się tragedią, która...