Weronika chyba miała zakodowane gdzieś z tyłu głowy, że tego dnia jadą do miasta zaraz po śniadaniu, bo obudziła się dość wcześnie. Zdawać by się mogło, że po dniu i wieczorze pełnym wrażeń będzie spać do oporu, ale tak nie było. Spojrzała na telefon: zbliżało się wpół do ósmej.
Jeys obudził się, kiedy poczuł, że obok ktoś się poruszył. Tym razem spał wyjątkowo dobrze i głęboko. Wprawdzie w środku nocy obudził się i spędził kwadrans na pałaszowaniu przyniesionych uprzednio wiktuałów grillowych, ale po tym zasnął bardzo szybko i spał już kamiennym snem aż do rana.
– Cześć, Świetliku – powiedział. – I którą tam mamy godzinę?
– Dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem, na jaki zwykle ciężko było jej się zdobyć o tak wczesnej porze. – Siódma dwadzieścia jeden – poinformowała go.
– I któż to wstał o takiej porze? No, no! – powiedział z podziwem. – Chyba będziemy pierwsi na śniadaniu. Może i Maxa jeszcze zastaniemy. Gotowa na wyzwania nowego dnia?
– Wyzwania? Jedziemy tylko po zakupy przecież... – Dziś nie spała w piżamie, wczoraj jakoś tak nie było czasu jej założyć. – Aaa, no tak, mamy iść do sex shopu, i będzie tam Rean. To rzeczywiście może być wyzwanie. – Zachichotała.
– To będzie najbardziej ekstremalne, ale jeszcze jakieś siodła mamy do wypróbowania i może da radę skłonić zjeba Reana do jazdy na koniu, choć tu moja nadzieja jest bliska zeru. No i zobaczymy, co jeszcze, zanim nadejdzie wieczór – uśmiechnął się tajemniczo. – Idę się opłukać pod wodą o normalnej temperaturze – dodał. – Możesz do mnie dołączyć, jeśli tym razem ty chcesz się dla mnie poświęcić i zamarznąć, bo ja już dla ciebie się ugotowywałem, jeśli takie wyrażenie ma lingwistyczne prawo bytu.
– Chyba podziękuję, jednak nie chcę zamarzać. Ubiorę się nawet... Chyba że mam tego jeszcze nie robić? – Puściła mu oczko i czekała na reakcję.
To, co powiedziała, sprawiło mu ogromną przyjemność, bo mogło oznaczać tylko jedno: że dobrze się z nim bawiła, że sprawiało jej to nie mniejszą przyjemność niż jemu. Poczuł się doceniony, chciany przez nią, tak jak nigdy dotąd. Odrzucił kołdrę, odsłaniając ją całą, leżącą nago. Zaczął ją całować po szyi, powoli schodząc coraz niżej.
A więc reakcja nastąpiła, pozytywna, spontaniczna, dokładnie taka, jakiej się spodziewała. Chyba jednak nie spotkają na śniadaniu Maxa, bo ich poranek nieco się przedłuży. Kochali się niespiesznie w klasycznej pozycji, o wiele mniej gwałtownie, niż wczoraj, ale – ku jej zaskoczeniu – taki seks również jej się podobał.
– No i widzisz – powiedziała po wszystkim. – Podstępem zmusiłeś mnie do wspólnego prysznica.
– Podstęp to moje drugie imię – odparł pogodnie. Był tak bardzo zadowolony po tym, co przeżył, że niemalże poczuł się w pełni szczęśliwy. – Wspólny prysznic będzie o temperaturze tolerowanej przez normalny ludzki organizm. Z tego uniwersum – dodał. – A jeśli zrobi ci się zimno, to cię rozgrzeję. – Teraz on mrugnął łobuzersko. – Dawaj, Świetliku, kto pierwszy w łazience, ten ustala temperaturę wody – zawołał i natychmiast wygrzebał się z łóżka.
– Ożeż ty! – krzyknęła za nim. – Ty gałganie! – przezwała go po polsku. – No dobra, niech już będzie ten twój deszcz ze śniegiem, jakoś to przetrzymam, twarda jestem... – Przypomniało jej się co najmniej tuzin razów, kiedy myła się w zimnej rzece albo jeziorze. To było nieprzyjemne, ale do zniesienia. I podobno nawet zdrowe.
Jeys śmiał się w głos, kiedy oboje biegli nago do łazienki. Oczywiście był pierwszy, ale wiedział, że nie do końca uczciwie.
– Dobra, pozwolę ci podnieść o pięć stopni. Dla mnie dwadzieścia pięć – powiedział. – Plus pięć, masz trzydzieści. – Wystukał temperaturę na panelu. – Ale za karę mnie namydlasz. Dokładnie i precyzyjnie – dodał, potwierdzając każde słowo skinieniem głowy. – I żebym nie musiał składać reklamacji – zakończył.
CZYTASZ
Sztuka latania (Apokryfy III)
HumorTrzecia część serii „Apokryfy". Jeys, Rean i Weronika w towarzystwie ekscentrycznego milionera Maxa Rosco opuszczają Europę i udają się do Stanów. Zanim dotrą do domu obowiązkowo odstawią kilka dram i komedii. Wszystko zakończy się tragedią, która...