Żyć w luksusie to trza umieć cz. 3

20 6 84
                                    

Odwiedzali kolejne sklepy, uzupełniając ekwipunek. Weronika kupiła jeszcze jedne buty – lekkie tenisówki, bieliznę – absurdalnie nudną i bez wyrazu, bo innej praktycznie nie było. Przynajmniej mieli czarną... Nie żeby była fanką fikuśnych, niewygodnych gaci, ale chciała kupić coś bardziej ozdobnego niż zwykle. Przypomniała sobie jednak, że to USA, kraina purytańskiego spierdolenia, gdzie w filmach łatwiej pokazać krwawą jatkę niż kawałek cycka, więc na ładną bieliznę może liczyć chyba tylko w sex shopie albo w metropolii w stylu Nowego Jorku. W sklepie z elektroniką kupili starter do telefonu. Gdyby Jeys o tym nie wspomniał, sama by to zaproponowała, utrzymanie łączności było bardzo ważne. Gdy Jeys płacił, Weronika nieco bezmyślnie wgapiała się w telewizory nadające program informacyjny. Nagle ujrzała coś bardzo dziwnego, coś, czego nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Tutaj chyba było to normalne, bo spikerka mówiła zwyczajnym tonem, ale dla Weroniki to była prawdziwa sensacja: otóż na waszyngtońskim lotnisku właśnie wylądowało UFO. Nie mogła nazwać tego inaczej, to coś było z grubsza owalne i nie miało normalnie wyglądających skrzydeł. Rean stał bliżej, więc złapała go delikatnie za łokieć i spytała cicho:

– Ty, co to jest?

– A to takie mamy tu... dziewczynki, tak jak ty z innego świata, co sobie tym latają. Też na początku myśleliśmy z Jeysem, że to jakiś wałek i chcieliśmy pogadać z tymi dupami. Pojechaliśmy z nimi do lasu, ale nawet Jeys, który zna wszystkie języki świata, nie był w stanie się dogadać. A teraz mamy wściekły plan, żeby jakoś się wjebać na ich planetę... Ale nie wiem, bo to wyższa szkoła jazdy by była.

– Co: wyższa szkoła jazdy? – spytał Jeys, który właśnie do nich dołączył.

– Na ten Amar się wpierdolić.

Patrzyła to na Reana, to na Jeysa, to na telewizory, gdzie z UFO wysiadała para w historycznych, dworskich strojach, czterech facetów w zwyczajnych garniakach i kolejna para w granatowych mundurach z karabinami, jakie do tej pory widziała tylko w grach i filmach science fiction. Zdecydowanie było to coś bardzo dziwnego i chciała się o tym dowiedzieć więcej.

– Będziecie musieli mi to wszystko wyjaśnić. To jest takie jawne, ogólnodostępne?

– Jak widać – westchnął Jeys. – Takie zwyrodniałe połączenie wysoko zaawansowanej technologii ze średniowieczną monarchią.

– Ale dupy całkiem fajne. Jedna mi się szczególnie podobała... – wtrącił Rean. – Ty, Jeys, myślisz, że ogarnąłbyś to ich fruwadło? Bo może by im to pierdolnąć...

– Z lotniska w Waszyngtonie, pilnowanego przez połowę Gwardii Narodowej tego kraju i pewnie stado specjalsów w pakiecie? Jeśli mamy się porwać na taką międzyplanetarną wycieczkę, to trzeba to zorganizować w inny sposób. Tego kundla z trzyliterówki trzeba zgarnąć, najlepiej z tą panienką, która jest najważniejsza. Przedstawić żądania...

– Lecisz z nami na inną planetę? – spytał Rean Weronikę.

– A co to za pytanie, oczywiście, że lecę! – Uśmiechnęła się szeroko.

Chyba można byłoby powiedzieć, że teraz też jest niejako na obcej planecie, ale różnic było dość mało. Nawet kassandryjska, bądź co bądź obca technologia, wyglądała zaskakująco zwyczajnie. A na to UFO wystarczyło spojrzeć, by wiedzieć, że nie jest stąd. Oczywiście, że musi to zobaczyć na własne oczy.

– Jeys, jak myślisz, Max ma w domu jakiegoś starego laptopa, którego mógłby mi pożyczyć? – spytała.

– Laptopa potrzebujesz? – zapytał z westchnieniem. – Nie dało się powiedzieć od razu? Tu masz, idź i sobie wybierz. Nie doradzę ci, bo znam się na elektronice, nie na informatyce. I mam nadzieję – spojrzał także na Reana – że nie wymyślicie kolejnej zajebistej wycieczki, na przykład do Szambali, albo do Agharty.

Sztuka latania (Apokryfy III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz