Kopia zapasowa została utworzona cz.6

15 6 60
                                    

Kiedy wszyscy już skończyli jeść, wstali od stołu i wyszli z jadalni.

– Chcesz zobaczyć konie? – zapytał Jeys.

– Tu są konie? – spytała z zainteresowaniem. – Oczywiście, że chcę. Zajeżdżone, czy tylko takie do pooglądania?

– Zajeżdżone? – Rean zerknął na nią z zaciekawieniem. – Ostatnio tak jakby żywe jeszcze były...

– Można na nich jeździć. Carly czasami jeździł, o ile kojarzę.

– Czyli zajeżdżone. A... czy ja będę mogła? Znam się na tym, naprawdę – zapytała Jeysa.

– Jasne. Znajdziemy gościa od koni i powiem mu, żeby ci osiodłał któregoś.

– Ja sobie sama osiodłam, to porządnie ma być zrobione. Mam nadzieję, że macie tu westernowe siodła – powiedziała Weronika.

– Mnie nie trzeba siodłać... – wtrącił Rean niezbyt głośno.

– Zamknij się, Rean, bo założę wisiorek! – zagroził Jeys.

– O! I to już jest jakiś argument – przyznał Rean.

Wyszli na taras, gdzie zobaczyli Maxa przy lampce wina.

– I jak tam, dzieciaki? – odezwał się na ich widok. – Wszystko w porządku?

– Jasne – odpowiedział Jeys szybko.

– To ja sobie tu z tobą posiedzę, a wy sobie możecie tam na tych koniach... – powiedział Rean.

– Na koniach będziecie jeździć? – Max spojrzał na Jeysa podejrzliwie. – Przecież ty nie umiesz.

– Veronica będzie jeździć...

– Ja tego może nie będę komentował – westchnął Rean.

– Dobrze by było – odezwał się Jeys.

– Tam gdzieś w stajniach powinien być Andrew – powiedział Max. – Powiedz mu, żeby dał ci jakiegoś konia.

Jeys skinął głową i dał znak Weronice, żeby poszła za nim. Minęli szeroki trawnik i oszklony pawilon, weszli do niewielkiego zagajnika.

– Miałem pokazać ci te konie wczoraj... – odezwał się Jeys. – Ale... Nie wyszło.

– No nie wyszło. Ale jest dzisiaj i dziś mi pokażesz. A, i ja sobie sama wybiorę konia. Andrew pewnie się zna, ale na pewno nie zna moich upodobań w tym zakresie.

Wolała skupić się na koniach, nie myśleć o wczorajszym wieczorze, zwłaszcza że nie pamiętała, co się wtedy wydarzyło.

– Dobrze – zgodził się. – Chcę żebyś dobrze się tu bawiła. I żebyś dobrze się ze mną czuła. Jeśli to możliwe. To dla mnie teraz bardzo ważne. Wiem, że chciałabyś wrócić do domu, ale tego akurat nie mogę zrobić. Po prostu nie wiem jak.

– Ale ja na razie nie chcę wracać. Ciekawe rzeczy się tu dzieją – zaprotestowała. – Poza tym... Chciałabym was lepiej poznać. Drugi raz, tak jakby.

– Naprawdę? – Jeys uśmiechnął się do niej. – To świetnie. To znaczy, że nie muszę się o ciebie bać?

– Nie, no co ty... Bo widzisz, ja widziałam nasze wspólne zdjęcie, to z gór. Wyglądamy na nim na szczęśliwych. A ty masz rogi – parsknęła krótkim śmiechem. – To zdjęcie jest dowodem, że było mi tu dobrze, praktycznie jak w domu. I chciałabym to jeszcze powtórzyć.

– Ja mam nadzieję, że to się powtórzy – powiedział cicho. – To są stajnie – dodał, wskazując ręką budynek.

Dość kameralna stajnia mogła pomieścić nie więcej niż dziesięć koni – przy założeniu, że każdy będzie miał solidny, przestronny boks. Wrota były szeroko otwarte. Weronika widziała też konie na wybiegu dalej, małe stadko, pięć sztuk. Nie, był jeszcze jeden, na osobnym wybiegu, wysoki karosz, na oko pełnej krwi angielskiej. Stał sam, więc obstawiała, że to ogier. Dało się trzymać ogiery razem z klaczami i wałachami, ale nie każdy chciał albo potrafił się w to bawić. Konie w stadku nie wyglądały na angliki, były niższe i drobniejsze. Dwa siwki rozpoznała od razu, to były araby. Pozostałe: dwa gniadosze i kasztanek, niby wyglądały podobnie, ale były trochę bardziej masywne, miały też inne grzywy i ogony. Na razie nie wiedziała, jaka to rasa, będzie musiała przyjrzeć się im bliżej.

Sztuka latania (Apokryfy III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz