Czy leci z nami kierowca bombowca? cz. 5

47 6 154
                                    

Jeys przywrócił wszystkie parametry lotu, jakie ustawił wcześniej Rean, obniżył pułap i zmniejszył prędkość. Wstał i wrócił na swoje miejsce.

– Flaszkę mu zabrałem – powiedział i usiadł. – Na wszelki wypadek, bo jeszcze trochę lotu przed nami, a już prawie połowy nie ma.

– To ja w takim razie odpuszczę, żeby coś dla was zostało. Czuję się już wystarczająco rozgrzana – stwierdziła Weronika.

– Jeśli ci gorąco, to otworzę okno – powiedział Jeys. – Chyba że wolisz klimatyzację.

– Dzięki, ale... Gdyby był tu szyberdach, to mogłabym rozważyć jego otwarcie. – Z uśmiechem podniosła głowę i rozejrzała się po podsufitce.

Jeys znów spoważniał. Przypomniał sobie, jak wieki temu, w wysokich górach awaryjnie lądował na Półce Mandriniego i jak Jen znalazła w toalecie szyberdach, który pozwolił im wydostać się na zewnątrz. Lecieli teraz do jego domku, w którym spędził z nią ostatnie wspólne dni. Zastanawiał się, jak widok tego miejsca wpłynie na jego psychikę. I zaczął się bać. Nie miał punktu zaczepienia, który byłby ratunkiem. Bo Weronika nim nie była. Nie mogła nim być, jeśli miał stracić ją, prędzej czy później. Jeśli wiedział, że jest to nieuniknione... Zaczął żałować, że podjął decyzję o tym wyjeździe. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że powinien próbować uporać się z tym wszystkim. Oderwał wzrok od okna i spojrzał na dziewczynę siedzącą obok. Westchnął ciężko.

Westchnięcie zwróciło jej uwagę. Zerknęła na Jeysa, który wyglądał, jakby intensywnie nad czymś rozmyślał, a z rozmyślań nie wychodziło mu nic dobrego.

– Jak bardzo jest źle? – spytała więc.

– Źle? – Jeys wydawał się lekko zaskoczony. – Nie jest źle, Świetliku. Demony przeszłości... – "I przyszłości", dokończył w myślach. – Jedziemy w miejsce, które może obudzić pewne wspomnienia, a tych się obawiam. Bo chciałbym o tym zapomnieć.

– No czyli tak nie za dobrze jednak. Ale spokojnie, masz swojego najlepszego kundla. – Machnęła dłonią w stronę Reana. – Żeby nie było, sam się tak nazwał. No i jestem jeszcze ja – dodała.

– Wiem – powiedział i spróbował się uśmiechnąć. – Bardzo się z tego cieszę. Właściwie to nie wiem, co bym bez was zrobił. Wiem, że ciebie stracę, Rean zostanie i wiem, że będzie próbował ratować mi psychikę. Znając skurwysyna, pewnie mu się uda. Nie wiem... Teraz nie wiem, jak to wszystko będzie wyglądało – mówił szybko, starając się nie wkładać w te słowa żadnego ładunku emocjonalnego. – Po prostu boję się... – Wziął głęboki wdech, opuścił lekko głowę. – Ale zawsze jest opcja, że ogarnę jakiś myśliwiec i rozpierdolę go na magazynie amunicji albo nawet na zwyczajnym górskim stoku.

Nie zauważył Reana, który znów stał tyłem do kokpitu i przyglądał mu się z kamiennym wyrazem twarzy.

– No tak, bo to przecież będzie najlepsze wyjście. – Pokiwała głową z udawaną powagą. – A ci, którzy zostaną, będą czuć się jak ty, kiedy myślałeś, że ja nie żyję. Ale na wakacje lecimy, więc proponowałabym zostawić ten temat. No i za mało alkoholu mamy pod ręką, Rean przecież nie stanie na chwilę na najbliższym cepeenie, żebyśmy skoczyli do bagażnika po więcej.

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że oświadczam ci, że od tej pory nie wsiądziesz, kurwa, sam do żadnego samolotu, więc jeśli zamierzasz cokolwiek rozpierdolić o cokolwiek, to zrobisz, to mając na pokładzie mnie, albo Maxa, albo kogokolwiek, na kim ci zależy – powiedział Rean. – A teraz może pobawimy się... nie wiem, w głuchy telefon, w kalambury? Bo w tenisa stołowego to tu nie zagramy.

Sztuka latania (Apokryfy III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz