Rozdział 11. Ślubna Zasadzka

568 13 3
                                    

Perspektywa Yn

Dziś był ten dzień. Już nawet trochę zaczęło mi być go żal. Wiem do czego mnie zmusił ale, mimo tego uważałam że to był dobry chłopak. Jednak gdy tylko pomyślałam o bratu to oddaliłam od siebie tę myśl. Dziś gdy tylko wstałam to ubrałam się w dresy i wyszłam z pokoju. Na schodach minęłam Egberta który jedynie podał mi adres kościoła. Natomiast ja przywitałam się z gosposią i poprosiłam o zrobienie tostów francuskich. Od razu je pośpiesznie jeść. Gdy już skończyłam to poszłam po kluczyki od mojego samochodu i pojechałam na paznokcie a wyglądały one tak:

 Gdy już skończyłam to poszłam po kluczyki od mojego samochodu i pojechałam na paznokcie a wyglądały one tak:

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Po tem pojechałam do fryzjera i do makijażystki. Całość wyglądała tak :

Założyłam jeszcze moją sukienie :

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Założyłam jeszcze moją sukienie :

I pojechałam do kościoła szczerze mówiąc to do tego kościoła było 10 minut drogi więc trochę śpiewałam i nawet pogadałam z White'm więc już wiedział gdzie ma przyjechać

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

I pojechałam do kościoła szczerze mówiąc to do tego kościoła było 10 minut drogi więc trochę śpiewałam i nawet pogadałam z White'm więc już wiedział gdzie ma przyjechać. Dogadaliśmy się jeszcze w sprawie jego "wielkiego wejścia". Poszliśmy na układ że przywiąże swoje walkie-talkie do podwiązki. Starałam się zawiązać ją tak by brat wszystko słyszał ale i by nie wypadła, lub broń boże nikt się o niej nie dowiedział. To już. Zatrzymałam się pod budynkiem i wysiadłam. Zobaczyłam że na wejściu czekał na mnie Rodrick Retter. Bo tak w sumie na ten moment nie licząc Whita to moja jedyna rodzina. Gdy tylko zobaczył że opuszczam swój pojazd to szeroko się uśmiechnął. 

- Witaj Yn. Nie przeszkodzi Ci że to ja poprowadzę Cię do ołtarza? - zapytał a ja skinęłam głową i podałam mu rękę. Gdzieś w tle usłyszałam jak ktoś gra na fortepianie. Przyznaje ta melodia była nawet przyjemna dla ucha. Wcześniej zostałam powiadomiona że nie mogę spuścić wzroku z ołtarza. Gdy doszłam już do celu msza się rozpoczęła. Po jakiś 40 minutach przyszedł czas na przysięgę. Którą w dodatku musieliśmy znać na pamięć bo " takie są zasady w organizacji ". Szczerze mówiąc miałam już jej dość.

- Ja Adrien Santan - zaczął. - biorę ciebie Yn Kane za żonę i ślubuję Ci miłość wierność i uczciwość małżeńską. - zatrzymał na chwilę - Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. - te słowa zabrzmiały mi w uszach. Bo to były jego ostatnie.

- Ja Yn Kane - zaczęłam udając że wszystko jest OK. A tak ogólnie to przypomniała mi się jedna historia o tym jak "przez przypadek" zagrałam główną rolę w filmie ale o tym kiedy indziej -biorę ciebie Adrienie Santanie za męża i ślubuję Ci miłość wierność i uczciwość małżeńską. -kontynuując starałam się skupić na jego oczach. Bo to była moja ostatnia okazja. - Oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.

- Co bóg złączy niech człowiek nie rozłączy. Więc zanim złączy tą dwójkę mam pytanie do was drodzy goście. - przerwał na chwilę i wszyscy zwrócili na niego wzrok ale ja nadal wpatrywałam się w Adriena i jego oczy. I pomyśleć że nie długo zginie. - Czy ktoś zgłasza sprzeciw ? - to już. Usłyszałam otwieranie i szuranie drzwi wejściowych by za chwilę zobaczyć w nich White'a z bronią. Nie powiem wyglądał HOT.

- Ja zgłaszam sprzeciw. - odezwał się - Nie pozwolę by moja siostra marnowała sobie życie z takim obrzydliwie bogatym pajacem. - i strzelił. Gdy tylko kula trafiła Adriena do oczu zaczęły mi na pływać łzy. Wcale to nie było na pokaz. Bynajmniej nikt nie pomyślał że ja mu pomogłam. Potem ochroniarze zaczęli strzelać do mojego brata lecz on mając na sobie strój kulo odporny zdążył uciec.

- Dziewczynko. - usłyszałam głos Dylana gdy leżałam cała zalana łzami na martwym Adrienie. - Młoda. - odezwał się ponownie i chwycił mnie za rękę. - Choć musimy iść. Karetka już tu jest. - ja jednak uparcie postanowiłam się trzymać zimnego ciała. - Yn mamy jechać do mojego domu. Yn. Nosz kurwa. - zrezygnowany odczepił mnie od zwłok by lekarze mogli cokolwiek zrobić, a potem przerzucił mnie sobie przez ramię i wyszedł.

Kiedy doszliśmy do samochodu otworzył mi drzwi i delikatnie posadził na fotelu. Okazało się że kierowcą był Vincent, natomiast na miejscu pasażera siedział Egbert. W kolejnym rzędzie siedział Will obok niej usiadł Dylan o koło niego ja. Tony jechał na motorze. Dowiedziałam się także o tym że Haillie jechała naszym samochodem z Shanem.

- Yn - w końcu odezwał się Egbert - wiem że ta sytuacja nie jest dla ciebie łatwa dla nas też nie więc musisz to przeżyć. Ale dla mojego syna już szans nie ma. Widać to po miejscu w które trafiła kula. I mi też jest cholernie przykro. - powiedział tak jak by już co najmniej miesiąc się do tego przygotowywał.

- Egbercie - Vincent przerwał naszą grę w spojrzenia - pozostaje nam sprawa organizacji. Kto zastąpi zmarłego obejmie?

- Na razie ja przejmę stanowisko Adriena. Yn na pewno nie przejmie tego po nim bo po pierwsze jest za młoda a po drugie jak by nie patrzeć to nie jest z nami w żaden sposób spokrewniona. -przerwał na chwilę głęboko się nad czymś zastanawiając - Natomiast gdybym nie pożył za długo to te robotę weźmie Grace. 

- Ta wiedźma? - zapytał Dylan. A ja znając życie gdyby nie to że udaje roztrzęsioną to ryknęła bym śmiechem.

- Tak Dylan. - odezwał się William - To znaczy. Powinieneś powiedzieć Grace. Ale tak chodzi o nią.

- A co będzie po twojej śmierci ze mną - bo w końcu musiałam zadać to pytanie nie?  No bo jak można żyć w takiej nie wiedzy?

- My cię przyjmiemy. - ponownie odezwał się Vincent. Naprawdę ma zimne spojrzenie - pomyślałam - według zasad organizacji jak osoba nie letnia która była podopieczną jakiegoś członka organizacji, zostanie osierocona inny członek musi ją przyjąć do siebie. Jako że moje rodzeństwo ciebie bardzo polubiło. Mam na myśli twoją przyjaźń z Haillie i stosunki z świętą trójcą. Więc na wszelki wypadek oszczędzimy Ci włucznia się po domach kogoś innego.

- Dziękuję za taką postawę Moneci. - podziękował mój opiekun.

- Ależ nie ma za co. - oznajmił Will - jakby coś się wydarzyło to ja zostanę jej opiekunem Vince. Ja wszystko wiem i rozumiem ale ty się skup na Malutkiej, natomiast chłopakami to się możemy podzielić.

- Bardzo śmieszne Will - przewrócił oczami Dylan. Więcej rozmów nie pamiętam bo jak się okazało po moim przebudzeniu zasnęłam w samym środku drogi. Najlepsze było to że na torsie najmłodszego pasażera czyli Dylana...

Na zawsze razem / Dylan Monet x YnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz