Rozdział 27. To Tylko Iluzja

244 8 3
                                    

Ten weekend był męczący. Ale i wkurwiający. Bracia Monet wymyślili sobie, że przez nasze porwanie przez jakiś czas nie możemy iść do szkoły. Nosz kurwa jebana mać! Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że jestem pierdoloną przewodniczącą akademi i czuje się zajebiście dobrze. W ostateczności poraz kolejny pokłóciłam się z Tonym, ( nasza relacja wcześniej była unormowana) gdy ten chuj kazał nas zamknąć w pokoju na trzy spusty. Faktem jest, że gdyby Shane mnie nie powstrzymał to rzuciłabym się na jego bliźniaka i co najmniej złamała mu nos. Na końcu wszyscy uznali, że mam problemy z agresją, a jako, że lubię ich wkurzać i jestem zawzięta, przekonałam ich żeby iść do tej szkoły.

Z tego wszystkiego najbardziej zastanawiało mnie to co znalazłam w domu porywacza. Ta tablica korkowa... Zrobiłam identyczną w domu. Treść listu za to była dla mnie zagadką. Ponieważ było tam tylko:

Droga Yn.
Od dłuższego czasu zmagam się z depresją. Dlatego też wiedziałem, że porwanie ciebie i twojej przyjaciółki jest misją samobójczą. Mogłem się powiesić lub zrobić coś innego, ale zdecydowałem się na to ponieważ chcę w moim ostatnim dniu zrobić coś dobrego. Dlatego miałaś zobaczyć tę tablice. Jeżeli wszystko dobrze z niej wyczytałaś to wiedz jedno.
To wszystko to tylko iluzja.

Co jak co ale dla mnie to było dość dziwne. Dlatego też po szkole postanowiłam poprosić kogoś o pomoc, bo mój mózg już nie mózgował. Szkoła minęła dobrze, nawet moich obowiązków przewodniczącej nie było za dużo. Tego dnia nareszcie udało nam się opić mój sukces.

Gdy tylko weszłam do rezydencji poszłam do kuchni. Kiedyś pieczenie babeczek mnie relaksowało niczym łyżwiarstwo, ale na lodowisko jechać nie mogłam bo to był jedyny warunek Willa za chodzenie do szkoły. Z czasem do mojej głowy zakradła się kolejna myśl. Dzięki wypieką będzie łatwiej przekonać kogoś do pomocy. Tak więc gdy przyjechała moja przyjaciółka, kończyłam już dekoracje. Dziewczyna została w szkole bo miała jakieś tam dodadkowe zajęcia.

- Robisz babeczki?! Beze mnie?! - zawołała oskarżająco - Złamałaś tym moje serce!

- Sory. Potrzebuję ich. - oznajmiłam, a ona spojrzała na mnie jak na idiotkę.

- Do czego niby?

- Musze przekupić twoich braci do pomocy z tablicą.

- Było tak odrazu. Jak coś to przyjadą za pół godziny, a ja idę się uczyć. - i zostawiła mnie samą w pomieszczeniu.

Tak ja mówiła równo pół godziny puźniej przyjechała święta trójca. Pracocholików nie było ponieważ lecieli do Malibu w calach biznesowych. Wypieki miałam już u siebie. Teraz zostało mi czekać aż któryś wejdzie do mnie gdy będę jeść. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszy przyszedł Dylan, spodziewałam się Shane'a bo jest bardziej żarłoczny.

- Masz babeczki?! I się nie podzieliłaś?! - zawołał z wyrzutem.

Potem jedliśmy i rozmawialiśmy na luźniejsze tematy, aż postanowiłam zapytać o tablice.

- Dylan.

- Tak dziewczynko? - zapytał.

- Wtedy jak zostałyśmy porwane, w domu znalazłam coś jeszcze. - słuchał mnie uważnie, a ja patrząc na jego minę miałam ochotę wybuchnąć ze śmiechu. - List. - wręczyłam chłopakowi kopertę. - zdjęcie mojej mamy i Rodrica Retera, a także taką tablice korkową. - mówiąc to wygrzebywałam ją z garderoby.

Monet przypatrywał się temu przez dłuższy czas, aż zapytał.

- Skąd masz tą tablice? Nie widziałem żebyś ją wynosiła.

- Przesłałam do siebie zdjęcie z telefonu porywacza, a puźniej ją odtworzyłam.

Blondyn chwilę się nad tym zastanawiał, przez co zapanowała niezręczna cisza, a atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. W końcu przerwała to wchodząca do pokoju brunetka.

- Yn mogę babeczkę? - zapytała, a gdy zobaczyła swojego brata obok mnie zaczęła się wycofywać.

- Jasne. Weź ile chcesz. - odparłam miło, na co dziewczyna zabrała ze cztery i z prędkością światła opuściła pokój.

- Dobra. Jeżeli dobrze rozumiem to porywaczowi chodziło o to, że twoji starzy żyją... - zaczął chłopak, ale mu przerwałam

- Do tego to sama doszłam Sherlocku.

- Domyślam się też, że znajdują się w piwnicy rezydencji Grace. - dokończył, a ja popatrzyłam na niego jak na debila.

- Pierdolisz! Próbujesz mi powiedzieć, że przez kilka miesięcy mieszkałam nad rodzicami?! Ja pierdole! - wykrzyczałam i to teraz on patrzył na mnie jak na debila.

- Tylko teraz jak ich odbić...- zaczęliśmy się zastanawiać.

- White! On to zrobi. Ma już doświadczenie w tym fachu. - oznajmiłam i oboje wybuchliśmy śmiechem.

- A my mu pomożemy. - powiedział.

- Pojebało cię? Mamy się narażać?

- A co brata Ci nie szkoda? - no właśnie zapomniałam, że chcę narazić White'a, a sama siedzieć na dupie i pić kawę. - Pozatym przyda mu się do pomocy ktoś kto zna rezydęcje, dobrze strzela... i to będziesz ty. Ja włamie się do systemu kamer i odciągnę uwagę ochrony.

Potem jeszcze długi czas omawialiśmy plan. Zdecydowaliśmy, że pujdziemy tylko we trójkę, żeby nie narażać innych. Umuwiliśmy się jeszcze z moim podjaranym bratem. Za docelową datę wybraliśmy przyszły tydzień, bo wtedy jest jakieś spotkanie organizacji, na którym nie musimy być, co też oznacza pusty dom. W razie czego mieliśmy jeszcze czas na spisanie testamentów.

Żart zamierzam żyć jeszcze z sześćdziesiąt lat. Ludzie tak szybko się mnie nie pozbędą.

Teraz przypomniało mi się jak rodzice mówili, że do problemów i niebezpieczeństwa, przyklejam się jak guma do buta. Chodziło o to, że jestem z nimi nierozłączna, jakby ktoś miał wontpliwości.

Po jakimś czasie mój towarzysz zaproponował przejażdżkę na motorach. Na co oczywiście się zgodziłam. Po drodze nawet wjechaliśmy do Mc'Donalds, na shake'i waniliowe i lody. Oczywiście chodziło o Mcflurry z polewą karmelową i posypką MMS. Ogólnie to było bardzo miło i sympatycznie, tylko Monet szczerzył się jak mysz do sera. Zauważyłam też, że lekko dziwnie się zachowywał, tak jakby że mną flirtował.

W drodze powrotnej zachaczyliśmy o sklep z elektroniką, ponieważ chłopak wczoraj ,,przez przypadek” rozwalił słuchawki. Powiedział, że spadły mu na uczelni i jakieś dzieciaki przez przypadek mu zdeptały. Odziwo nie zdenerwował się jakoś mocno i ich nie uderzył, co było dla mnie dziwne bo sądziłam, że jak coś rozwalę ( z jego rzeczy) to pujedziemy na siłownię i mi wpierdoli.

Na koniec dnia jeszcze poszliśmy na trening. Raz go powaliłam, przez co był minimalnie wkurzony, ale i dumny. Na koniec „naszego dnia” zamówiliśmy pizze. Nawet pamiętał mój ulubiony smak, co uznałam za słodkie. Po jakimś czasie dołączyła do nas reszta jego rodzeństwa (które nie wyjechało rzecz jasna) i tradycyjnie zaczęliśmy grać w butelkę. Było fajnie do puki nie kazali mi pocałować Dylana. I tu nie chodzi o to, że źle całuję, bo robi to z pasją, a o to, że podobało mi się i było nawet lepsze niż z jego bratem. Bo to było perfekcyjne.

Na zawsze razem / Dylan Monet x YnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz