Rozdział 32. Święta

198 6 2
                                    

Ostatnie miejsce minęły szybko. Zbyt szybko. Zaraz po tym tragicznym halloween odbył się pogrzeb Mithela za którym bardzo tęskniłam. Coś czułam, że tym razem odsunę się od lodowiska na dobre. Potem było święto dziękczynienia, na które jednak nie udało nam się pojechać do tych co się ukrywają co mnie lekko smuciło. Jedyne co było dobre to fakt, że dość często mogłam rozmawiać z nimi przez telefon. Po tym święcie były jesienne egzaminy, huczne siedemnaste urodziny Haillie i kolacja z Leo. Szczerze mówiąc to gdy tylko zobaczyłam jak Dylan wyciągnął taskak rzeźnicki miałam ochotę pacnąć go w ten pusty łeb. A co do Leo to cóż... było mi go szkoda. Zakochał się w takiej osobie przy której ciężko było znaleźć szczęście. Mimo tego wszystkiego nie przeatali się spotykać, za co ich podziwiałam.

Z letargu wyciągnął mnie Dylan, przekazując mi walizkę. Byliśmy właśnie na lotnisku w Bangkoku, gdzie podobno przesiądowali nasi rodzice i mój brat.

- Chodź Swy. - powiedział oa mnie Dylan i objął mnie ramieniem. Ja natomiast tylko przewróciłam oczami na to jak mnie nazwał. Odkąd dowiedział się, że jedziemy akurat do Tajlandii automatycznie, z języka hiszpańskiego zaczął się do mnie zwracać po Tajsku.

Tak jak ostatnio, z  lotniska odebrali nas Monty z Mayą. Przytuliłam ich, a potem wsiadłam do limuzyny. Szczerze polubiłam życie bogaczki. Te wycieczki to było coś co uwielbiałam.

Droga nie zajęła nam długo, ponieważ nie daleko nas już czekał helikopter, którym mieliśmy polecieć na prywatną wyspę. Tam przywitali nas ci co się ukrywają. White, jak to White rozczochrał mi włosy, a rodzice ze łzami w oczach objęli mnie setny raz dziękując za to, że pomogłam uciec im od tej wiedźmi.

Tak swoją drogą, to ona zmarła. Już jak postrzelona trafiła do szpitala to lekarze dali jej mało czasu. Ale mimo tego najbardziej zdziwiło mnie to, że poprosiła lekarzy żebym odwiedziła ją chwilę przed jej śmiercią. Wtedy mnie przeprosiła i po prosiła żebym nie popełniła jej błędów i nie była zaślepiona złością lub zazdrością. Powiedziała mi także trochę o organizacji, a to wszystko dlatego, że zapisała mi swoje udziały. W sumie rezydencje też dostałam, a także połowę jej kasy. Drugą połowę zgarnęła Keira. Nie powiem lekko mnie to załamało. 

Jeszcze półtorej roku temu żyłam jako aktorka że skromną rodziną i życiem. A teraz? Teraz byłam miliardy na koncie, wielkie wpływy w Stanach Zjednoczonych i chłopaka który zrobił by dla mnie wiele. Czyli wszystko o czym marzyłam. No może o wszystkim oprócz tych wpływów. Razem z Willem i Vincem uzgodniliśmy, że do czasu, aż nie skończę osiemnastu lat, mój prawny opiekun przejmie chwilowo moje stanowisko. W tym czasie miałam chodzić na ich spotkania i uczyć się o tym co mam robić przez całe życie. Miałam tylko nadzieję, że Dylan będzie mi w nim towarzyszyć.

Przebrana w czarne bikini, zeszłam na dół. Wybieraliśmy się całą szóstką (ja i mój brat i Dylan z jego młodszym rodzeństwem) nad morze. Coś czułam, że zbudujemy jakiś potężny zamek i ogólnie to coś odwalimy. Na miejscu popijaliśmy piwo i było naprawdę spoko. Wszystko zmieniło się przez jeden żart mojej przyjaciółki.

- Ej, chłopaki - jak na zawołanie każdy z nich odwrócił się w jej stronę. - Nie macie psychy wykopać takiej dziury pod piaskiem żebyśmy się wszyscy zmieścili.

I tak grałyśmy z dziewczyną od godziny w siatkówkę bez siatki czekając aż oni udowodnią dziewszczynie, że jednak mają psychę. No i w końcu się udało. Wykopali taki dół, że wszyscy obok siebie się zmieściliśmy. Ci to jednak potrafią. Jedynym minusem był fakt, że kiedy wychodziłam, Tony mnie zakopał. Na szczęście miałam jeszcze brata, chłopaka, jego bliźniaka i przyjaciółkę. Brat mu zajebał, a pozostała trójka pomogła mi się odkopać.

- Hej! Dzieciaki! Chodźcie na obiad! - usłyszeliśmy głos Cama i niemal od razu żuciliśmy się do biegu.

Obiad minął całkiem dobrze. Ale nawet to by było zbyt piękne. Kontem oka zauważyłam małą motorówkę. Lekko mnie to zdziwiło. Powiedziałam o tym reszcie, a ci co się tu ukrywali schowali się pod tarasem. Mimo wszystko nie spodziewałam się kogo mogłam tam zobaczyć. Ja pierdole.

- Damon? - usłyszałam cichy głos matki, która uznała, że jednak wyjdzie z pod tarasu.

- To jest Dmon? I czy on trzyma broń? - tym razem odezwał się mój ojciec. Niemal od razu Camden z Whitem zaczęli rzucać pistoletami do moich rodziców, a oni do nas. Taki schemat działał aż wszyscy już mieli glocki w rękach.

- Hej! Cześć! Siemka! - krzyknął, a jego głos można by było porównać do dziecka z autezmem. Albo typa który niedawno uciekł z psychiatryka. W sumie nie tak daleko psychiatrykowi do więzienia. - No co, nie cieszycie się?! Ja też chciałem na spotkanie rodzinne! Też specjalnie uciekłem z więzienia jak White!

- Precz kurwo! Spierdalaj! - wydarł się mój brat, a my z brunetką parsknąłyśmy śmiechem.

- Tak się do brata odzywać?! No to co kurwa! A chciałem być miły! - powiedział strzelając do White'a. Na szczęście nie był idiotą i miał kamizelkę kuloodporną. A jednak ta ucieczka czegoś go nauczyła.

- O chuj ci chodzi Damon! - tym razem do konwersacji wtrącił się mój ojciec. Przecież on nigdy nie przeklinał.

- O chuj mi chodzi?! Chodzi mi o to, że mnie oddaliście tym szmatą! Zjebaliście mi tym dzieciństwo! Życie zresztą też!

- Odłóż tę broń synu. - powiedziała tym razem spokojniej.

- Nie! Bo nie mogę patrzeć na tę jebaną idealną rodzinkę! U nas zawsze było jaki to ja jestem chujowy! I cały czas pierdolili jaki to ten święty White był idealny! I, że to jego powinni porwać! Dlatego zapłaciłem jego znajomemu żeby podłożył te gówna na niego, na policji! Ale kurwa nie! Wtedy zamknęli mnie w jebanej piwnicy! I co się zaczęło?! Przychodzili do mnie i kazali mi z nimi rozmawiać o tym jaki to ich ślub będzie idealny! Jakim to idealnym będą małżeństwem! - o kurwa. Czyli wychodzi na to, że on o nas wiedział, a także przedpremierowo o naszym ślubie. On wrobił White'a z zazdrości, a mnie postanowił z tego powodu zjebać. Ja pierdole.

- Przepraszam synu, ale nie mieliśmy wyboru... - zaczęła mama przez łzy, ale ten wariat jej przeszkodził.

- Gówno mnie to obchodzi! Byłaś dla mnie suką, a ja przyszłem tu w jednym jebanym celu! Żeby moja zemsta została dokonana muszę zabić tę małą szmate! - Powiedział, a ja ze śmiechem pokazałam mu kartę reverse z uno i strzeliłam do niego. Tym razem Moneci nie mogli wytrzymać. Jak jebli śmiechem to ja z bratem też. Skończyło się na tym, że zaczęłam się dusić. Potem Will zadzwonił po kogoś kto ma sprzątnąć ciało. I po tym wszystkim w końcu spędziliśmy wesoło święta.

Na zawsze razem / Dylan Monet x YnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz