Tormod nie spał długo, a jeśli już zasnął, to na udręczoną chwilę ciemności morskich otchłani, a zaraz wybudził go posłaniec. Już nie zasnął. Za dużo myśli tłoczyło się w jego głowie i tym razem nie były to wersy poematów, słów zachwytu nad pięknem syrenich wdzięków czy głębokie rozmyślania nad tym, które wino powinien wypić do śniadania.
Nessa go odrzuciła. Pomyślał, ale zaraz odepchnął tę myśli niczym natrętną małą rybkę.
Sorin więdnie we więzieniu. Zdecydował się skupić na tym problemie.
Wanora już kilkakrotnie podesłała posłańca z listem, wybudzając pułkownika ze snu. W każdym z nich zapewniała o niewinności syna, klęła na wszystkich i podsuwała coraz to nowsze teorie. W jednej z nich stwierdziła, że musieli znaleźć dawno zakopaną broń, że nikt nie umieścił jej na arenie celowo, ani nie dał im żadnej mapy, że nie było mowy o planie zamachu na króla. To było mało prawdopodobne, dlatego od razu odrzucił tę koncepcję. W końcu czemu mieliby kłamać w trakcie tortur?
W kolejnym liście zaprzeczała samej sobie, twierdząc, że ktoś planował zamach na króla, a pogrążenie generała miało na celu ich osłabić. W końcu, jak to kapłanka określiła w swoim liście, Sorin był fundamentem ich Rady, jak i samego królestwa. A więc należało uwolnić jej syna z zielonych ciemności i szukać właściwego zamachowca.
Nad samym ranem podesłała kolejny. W nim przedstawiła sprawę jasno. Sorin jest niewinny, a po tym wypisała długą listę osiągnięć, wygranych potyczek, ułożonych strategii, które poprowadziły ich ku zwycięstwu wraz z wartościami i zaletami swojego syna. Między innymi lojalność i pryncypialność. Tormod był tego wszystkiego świadom, a więc odrzucił od siebie kartkę papieru, gdzie pod sam koniec listu kapłanka rozwodziła się nad nowymi koncepcjami.
Upił łyk rozwodnionego wina, złapał za koszule, zarzucił ją na szerokie ramiona, a na nią zbroję z barwionej na szaro utwardzanej skóry. Podszyto ją plecionką kolczą, a na pierś wprawna dłoń naniosła sylwetkę syreny z halabardą, za nią rozchodziły się złote promienie słońca, a jej stopy obmywały fale. Wszystko wyznaczały linie drobnych kamieni szlachetnych. Wyszedł.
Opuścił swoje kwatery, przez pewien czas kluczył po korytarzach, zszedł schodami, przemierzył kolejne puste hole, aż wyszedł na dziedziniec. Po Polowaniu zazwyczaj pozostawały niemal puste stragany, trochę śmieci, ktoś pijany, prowadzony przez bliskiego, brzdąkający na lutni grajek w ramionach kochanki, szeptający między sobą przyjaciele, zapach wina, browaru, ryb i ziół ze stoiskami z maściami i innymi miksturami.
Ucztę odwołano, a kamienny dziedziniec świecił pustkami, jeśli nie liczyć rannej straży.
Przeszedł pod podniesioną kratą w wieży bramnej, znalazł się po drugiej stronie wśród budzących się do życia kwiatów i drzew. Wszystko pachniało świeżością i zroszone rosą srebrzyło się w ostrym świetle poranka. Po lewej wśród sadów i gajów znajdowała się biblioteka, a szeroki most wznoszący się ku skalnemu wzniesieniu prowadził ku świątyni. Nad nią niczym wbita włócznia wystawała najwyższa wieża w królestwie. Tam żegnano poległych.
CZYTASZ
MGLISTY MORDERCA
FantasyUWAGA - poprawione rozdziały oznaczam - * - i raczej polecam, aby tylko je czytać, gdyż tekst przechodzi poważne zmiany, więc sporo się nie zgadza i można się pogubić. Mglisty Morderca to pierwszy tom z serii Przekleństwo Ambicji. W tym tomie powol...