-*- 18. SMAK WIARY

94 49 76
                                    


Podekscytowane rozmowy płotek niosły się po placu. Wanora nie uczestniczyła w ogólnym uniesieniu, a w milczeniu stała z boku. Ile razy nie przechodziła przez dziedziniec, nigdy nie mogła się powstrzymać, aby nie zatrzymać się i nie podziwiać budowli. Lustrzany sufit kopuły wzniesionej na dziewięciu kolumnach odbijał zjawiskowy kunszt artystów wzorowany na symbolu królestwa. Kamienie szlachetne, perły, kryształy arbolli lśniące barwnym blaskiem na strumieniach fontann.

– To bitwa opowiada o gorącym romansie, o walce języków o dominację, o zdradliwych uczuciach...

– Mówiłem ci, żebyś się zamknął.

Wanora nie musiała się odwrócić, aby zgadnąć, kto się do niej zbliżał.

– Najpierw pragnąłeś usłyszeć o Bitwie Dwóch Języków.

– Prawdziwej bitwie, a nie migdaleniu! – warknął Sulivan.

– Kapłanko Wanoro – obok niej pojawił się Tormod. Skrzywiła się na sam dźwięk jego głosu, ale to widok towarzyszącego mu pułkownika od wina rozstroił ją kompletnie.

– Jak mniemam, znaleźliście chwilę, aby pospacerować – rozpoczęła rozmowę po mimowolnym odpowiedzeniu tym samym gestem szacunku, co trytoni.

– Nawet kilka na towarzyszenie ci podczas łowów. – Z tymi słowy podał jej dwa listy. Agresywnym gestem odebrała je i pospiesznie prześledziła tekst.

Jeden napisał Lundy, gdzie streścił stan swojego dziadka Yaka. Ten pogorszył się w nocy, więc wnuk postanowił pozostać z nim w razie, gdyby nadeszły jego ostatnie chwile. Na swoje zastępstwo wybrał Tormoda. Natomiast pułkownik Graniczny Saoirse poinformowała o swoich niecierpiących zwłoki zajęciach związanych z nocnym zalaniem tuneli przez lawę. Zmuszona organizacją zabezpieczenia korytarzy, obowiązkowym zwiększeniem straży i dokładną analizą wszystkich części kopalni oraz wielu innych wymagających jej obecności obowiązków, nie mogła pojawić się na łowach. Na nieszczęście kapłanki to Sulivan miał zająć jej miejsce.

Słyszała o wydarzeniach z kopalni. Wulkaniczne podziemne rzeki należały do nieprzewidywalnych i niebezpiecznych miejsc. Nie pierwszy raz, gdy doszło do wypływu lawy i wymagano zwiększenia nakładu pracy. Rozumiała, ale to nie zmieniło jej podejścia do zmiany towarzyszących jej pułkowników.

– Niech tak będzie. – Z westchnieniem oddała listy. – Jak idzie odkrycie tożsamości mordercy? Jak mniemam, już rozprawiliście się z podsłuchiwaniem wszystkich świadków.

– Wszystko idzie gładko.

– Gładko?

– Tak, kapłanko Wanoro, gładko – odpowiedział sztywno, z dystansem, co było do niego niepodobne.

Nie obawiała się kolejnej konfrontacji z Tormodem. Swoje życie zbudowała na nieustannych politycznych, ekonomicznych czy religijnych dysputach. Nauczyła się swobodnie lawirować między nimi, jak i niechętnymi spojrzeniami swoich dysputantów. Mogła z tym żyć i żyła. Nie ważne, co o niej myśli, jak na nią patrzyli, czy nawet, co jej życzyli. Śmiał mi grozić bogami? – pomyślała z rozbawieniem, ale zdecydowała się nie rozwodzić dłużej nad tym tematem. Miała w planach sama zająć się sprawą morderstwa. Pułkownik od flirtu wcale nie był jej do tego potrzebny.

– Jeszcze w nocy doniesiono mi o zalaniu korytarzy lawą. Módlmy się o łaskawość bogiń, abyśmy nie zostali zmuszeni zamykać kopalni.

– Z pewnością boginie potraktują nas z należytą sprawiedliwością.

– Z pewnością.

Sulivan chrząknął i bez słowa pozostawił ich. Usłyszała jego zachrypnięty głos niosący się placu:

MGLISTY MORDERCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz