49. Wyprawa na Arenę

82 47 61
                                    


Tormod siedział na leżance w szpitalu, a syrena oglądała jego rany. Metodycznie nakładała maści i przechodziła do kolejnych obrażeń. Pomagająca jej merhama kończyła jej pracę, zakrywając cięcia bandażami. Pułkownik skrzywił się na ten widok. Grube, złote warkocze pomiędzy jej rudymi włosami świadczyły o wielkiej mądrości drzemiącej w drobnym ciele pomocnicy. Zapewne wiedziała i potrafiła zauważyć o wiele więcej, niż syrena, ale nie wypowiedział swych przemyśleń na głos. Ostatnimi czasy mówił za otwarcie, za szczerze, za poważnie.

Należało powrócić do swoich obowiązków, a nie zatracić się w złudnej prawości. Nigdy nie będzie sprawiedliwie, nigdy nie nadejdą czasy, gdy wszyscy będą szczęśliwi, żaden król czy królowa nie będą w stanie tego uczynić, jak współczujący, mądrzy i szlachetni by nie byli.

Pozostało pułkownikowi być obojętnym na innych. Wrócić do bycia żartobliwym i wypluwającym romantyczne wersy amantem. Małostkowość i empatia nie leżały w jego naturze. Nie miały one najmniejszego sensu ani znaczenia. Tak przynajmniej uważał. Tak było wygodniej.

Merhama miała na sobie typową szarą, prostą suknię do ziemi, stopy bose, jak każdy z obywateli królestwa, a do tego splecioną z muszelek i bursztynów przepaskę na włosy. Była niezwykle drobna. Wszystko w niej takie było. Od dłoni, przez zadarty nosek aż po piersi. Tormod pomyślał, że gdyby ujął jej policzek, to tak jakby niemal ujął całą jej twarz.

– Jak masz na imię? – zagadał z szerokim uśmiechem, kiedy syrena już odeszła.

– Esla, panie – odparła i spojrzała mu prosto w oczy, mimo czerwonych rumieńców wstydu na policzkach.

Zaniemówił na chwilę. Esla. Znał to imię oraz to spojrzenie morskich otchłani, ale odsunął owe wspomnienia na bok. Nie były potrzebne, tylko zawadzały.

– Zjawiskowe imię niczym twoje wdzięki.

– Dziękuję. – Mimo słów i nieśmiałości, kiedy badał wzrokiem ciało merhamy, nie zaprzestała wykonywać swoich obowiązków.

– Masz delikatne dłonie niczym poranna bryza muskająca piaskowe wybrzeże. Niesiesz ze sobą słodki zapach...

– Co tu się dzieje?! – Wanora wpadła do pomieszczenia. Tormod znajdował się za mleczną wyszywaną w miecze i morskie kwiaty kotarą, a więc nie od razu go dopadła. – Gdzie jest pułkownik od wina?

Tormod westchnął, Esla skończyła owijać jego obrażenia białymi pasmami materiału, posłała mu gest szacunku i odeszła, jakby wiedziała, że powinna zniknąć, nim kapłanka się pojawi.

Wiekowa syrena wparowała za kotarę z ogromnym rozmachem. Oczy miała zaczerwienione, grafitowe włosy spięła czerwoną spinką, ale kilka kosmyków wystawało z koka, to jak i pomięta suknia dodały jej wyglądu niechlujności, tak do niej niepodobnej.

– Kapłanko Wanoro twoje wdzięki są tak potężne, że na drugim końcu królestwa zdołałbym cię usłyszeć

– Zostaw swoje komentarze dla innej widowni, a zacznij mówić, co się wydarzyło na Arenie. – Mimo ostrych słów, błądziła oczyma po jego ranach. Wydawało mu się, że ujrzał w nich współczucie, ale mógł się mylić.

– Nic więcej, tylko kilka łaknących wrażeń płotek – odparł swobodnie, choć w gardle poczuł gule na samo wspomnienie krwi i beznadziejnej sytuacji, w którą się wplątali. Wróciło do niego echo ze słowami przybyłeś za późno.

– Nie gadaj bzdur. Znaleziono tajny tunel, który podważa oskarżenia względem mojego syna. Mów i to teraz! – rozkazała, a jej twarz nabrała rumieńców wściekłości. Już dawno straciła cierpliwość, więc Tormod poddał się jej życzeniom i zaczął opowiadać.

MGLISTY MORDERCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz