Rozdział 13 Dlaczego cię tu nie ma?

960 44 9
                                    

Następnego dnia dzwięk telefonu obudził mnie o 3.00.
Szybko go chwyciła bo Maja spała dziś u mnie ponieważ śnił jej się koszmar.
Spojrzałam na ekran i zobaczyłam że dzwoni do mnie Kristjan.
- Sekundka. - powiedziałam odbierając telefon.
Szybko wstałam i wyszłam z pokoju tak by nie obudzić Maj.
- Co się stało Kristjan? Wiesz która godzina?
Zaspana zaczełam iść do salonu jednak po słowach kuzynach odrazy się rozbudziłam.
- Eryk miał wypadek na motorze. Właśnie jest operowany. Wiem że jest późno ale Hania ryczy tak że nie mogę jej uspokoić. Błagam pomóż.
Głos Kristjana był roztrzęsiony i zmęczony. 
- Daj ją do telefonu. - powiedziałam.
- Dziękuję. - powiedział chłopak.
- Halo? - usłyszałam zakłapłakany dłos małej dziewczynki.
- Hej Hania. Z tej strony Ania. Chcę porozmawiać. - powiedziałam. Chodź chciało mi się płakać powstrzymałam się.
- A-Ania E-Eryk on może zaraz....- powiedziała dziewczynka ale jej przerwałam.
- Spokojnie. Wszytko będzie dobrze. Nic mu nie będzie. To silny chłopak.
- A-ale jak coś...coś mu się stanie...
- Wszystko będzie dobrze. Weź parę głębokich wdechów. 
Po kilku minutach usłyszałam jak Hania się uspokaja a jej głos już nie był tak roztrzęsiony.
- Lepiej? - zapytałam.
- A-Ania a co jeśli E-Eryk o-odejdzie?
- To w tedy będziesz musiał być silna. Pamiętasz że ja też straciłam brata? I byłam silna. Musiałam być silna. Jak ja dałam radę to ty też dasz radę. A jak coś to zawsze będzie mogła na mie liczyć. Tak jak ja mogłam liczyć na twoich braci.
- M-moi bracia ci pomogli? - zapytała już spokojnie Hania.
- Tak. I Jestem pewna że tobie też pomogą. Tak jak i ja. - powiedział.
- Dz-dzię-kuję. - powiedziałam dziewczynka.
- Nie ma za co malutka. - powiedziałam.
- Kristjan chcę jeszcze z tobą porozmawiać.  - powiedziała Hania.
- Dobrze. Daj go do telefonu tylko pamiętaj jedno. Nie ważne gdzie i kiedy zawsze możesz do mnie zadzwonić. Wygadać się, poprosić o radę co tylko będziesz chciał, okej?
- Okej. - powiedziała trochę weselsza Hania.
Po kilku sekundach usłyszałam głos Kristjana.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Ale jak tylko będziesz wiedział co z Erykiem to zadzwoń lub napisz wiadomość. - powiedziałam.
- Jasne.
- A powiedz jak twoja mama. - poprosiłam.
- Jest dobrze. Trochę płacze ale jest dobrze. - powiedział nieco przygnębiony.
- Kristjan...ja wiem że to brzmi ja szaleństwo ale postaram się przyjechać. Nie wiem czy mi się uda przez braci, ale spróbuję. - powiedziałam.
- Proszę spróbuj. - poprosił Kristjan. - Pamiętaj zawsze jesteś u nas mile widziana. O każdej porze dnia i nocy.
- Dziękuję. - powiedziałam.
- Muszę kończyć. Odezwę się później. Pa.
- Pa. - pożegnałam się.
Nie mogłam więcej się powstrzymać. Z moich oczu poleciały łzy a ja podeszła do okna i spojrzałam na gwiazdy.
- Czemu cię tu nie ma gdy tak bardzo cię potrzebuję? - zapytałam patrząc się w gwiazdy.
To pytanie było skierowane do mojego brata którego tak bardzo mi brakowało.
Płacz narastała a ja usiadła na ziemi przeze drzwiami tarasowymi i zwinełam się w kłębek chowając twarz.
Płakałam sama nie wiem ile aż poczułam że mam dość i chcę sobie ulżyć.
Nie miałam przy sobie nic ostrego żeby się pociąć a nogi odmówiły posłuszeństwa i nie mogłam wstać. Zaczełam mocniej płakać zwijając się na ziemi. Zaczełam wbijać sobie paznokcie w okolice szyi.
Zaczęło boleć. Wbijałam je sobie mocniej asz poleciała krew. Płakała. I zaczełam wbijać paznokcie w ręce tak by stworzyć większy ból gdy usłyszałam głos.
- Ania? - ten głos był zimny ale można było wyczuć w nim strach.
Vincent tu jest.
Mężczyzna podbiegł do mnie i odsuną moje dłonie tak bym się więcej nie raniła.
- Co ty robisz drogie dziecko? - zapytał Vincent. Jego głos był spokojny ale widać było że jest przerażony. Jego wzrok wylądował na moich ranach na szyi.
- Dlaczego? - zapytał ale ja nie mogłam wykrztusić słowa. Mój płacz przechodził w chisterię.
Vincent podniósł mnie do pozycji siedzącej i podtrzymywał tam bym siedziała. Płakałam.
Vincent przytulił mnie o próbował uspokoić ale mój płacz nie ustawał.
Dość dużo krwi sączyło się z ran. Musiała. Przebić nie zbyt ważną żyję.
Przytulałam się do Vincenta przez dobre 20 minut. Dopiero potem uspokoiłam się na tyle by cokolwiek powiedzieć.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał Vincent gdy zobaczył że się uspokajam.
- E-E-Eryk... - zaczełam ale mówienie sprawiało mi trudność. - J-jest...on...
- Zrobił ci coś? - zapytał Vincent.
Pokręciłam głową.
- O-on...jest ranny...mo-może zaraz...- słowo 'umrzeć' nie przechodziło mi przez gardło.
Na szczęście Vincent zrozumiał o co chodzi.
- Spokojnie. Ciiii...- zaczął mnie znów uspokajać.
Płakałam jeszcze chwilę w ramiona Vincenta do puki ten nie zapytał.
- Możesz wstać? Na ziemi jest zimno możesz się przeziębić.
Kiwnęłam głową i próbowałam wstać ale nie mogłam. Prawie upadłam jednak Vincent mnie złapał.
- Pomogę ci. - powiedział.
Podniósł mnie w stylu panny młodej i posadził nie kanapie.
Mój płacz ustał ale dalej byłam roztrzęsiona, przygnębiona i smutna.
- Pójdę po apteczkę. Obiecaj mi że nic sobienie zrobisz.
- Obiecuję.
Vincent kiwną głową. Wstał i wyszedł. 2 minuty później wrócił z apteczką. Ja dalej siedziałam na kanapie i patrzyłam w podłogę.
Vincent podszedł.
- Mogę co to opatrzy? - zapytał patrząc na moje rany na szyi.
Kiwnełam głową.
- Vincent...- powiedziałam ale urwałam.
- Tak, drogie dziecko?
- Mogę sama to zrobić? - spojrzałam na niego. Moje oczy były przepełnione bólem, smutkiem i samotnością.
- Wolał bym ją to zrobić. - powiedziała.
Ja tylko kiwnęłam głową i znów opuściłam głowę. 
Vincent wyją z apteczki wacik i namoczyć go w środku odkażającym.
Delikatnie zaczął mi przemywać rany na szyi.
- Ał! - syknęłam.
- Wiem że boli ale muszę to zrobić. - powiedziała Vincent.
Przemył mi ranę a ja suknęłam jeszcze kilka razy.
Potem Vincent zsunął moją koszulkę z ramienia tak by mógł nakleić plaster i...
- Skąd to masz? - zapytał patrząc na moją bliznę.
- Ja... - powiedziałam a moje oczy znów napełniły się łzami. - Nie chcę mówić. Proszę nie zmuszaj mnie.
Z oczu poleciały mi łzy. Przypomniałam sobie wszystko. Ten ból związany z uderzeniem ojca. Obojga rodziców. Całą rodzinę która odeszła.
- Spokojnie. - powiedział Vincent. - Nie musisz mówić teraz. Powiesz mi kiedy indziej, w porządku?
Słychać było że jest zdesperowany i przestraszony lecz próbował to ukryć.
- W...W porządku.  - z moich oczu dalej leciały łzy ale już nie tak obficie.
Vincent przykleił mi plaster na rany poczym orzytulił mnie.
Czułam się okropnie. Mój kuzyn w tej chwili walczy o żyje a ja ołacze i robię sobie krzywdę sprawiają problemy Vincentowi.
- Ania...Dlaczego zrobiłaś sobie krzywdę? - zapytał chłodno mój najstarszy brat.
- Ja...nie daje rady. Mój kuzyn jest na skraju życia i śmierci. W szkole mam problemy z kontaktem z innymi. Przestała spędzać czas a Mają. To...ja już nie mogę. - wyjąkałam przez łzy. - Od lat nie czułam się tak...źle, tak...bezradnie.
Mój brat milczał przez chwilę po czym powiedziała.
- Rozumiem że czujesz się źle ale robienie sobie krzywdy nie pomoże. Proszę nie rób tego więcej. - przytulił mnie mocno do siebie.
- Nie zrobię. - powiedziałam.
Jeszcze chwilę tak trwaliśmy w uścisku asz Vincent zasugerował powrót do łóżka. Gdy powiedziałam że u mnie śpi Maja chodź mówiłam mu że nie chcę wziął mnie na ręce i zaprowadził do siebie.
Położył na swoje łóżko. Położył się obok mnie i przytulił. Po chwili oddałam się w ręce Morfeusza.
_______________________________________

Połowę tego rozdziału pisałam o 3 w nocy więc proszę nie wściekać się na błędy.

Rodzina Monet: Bez emocjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz