Rozdział 16

84 5 0
                                    

Bez emocji wlepiał wzrok w kamienną płytę wkopaną w ziemię, która z każdą kolejną sekundą rozmazywała mu się przed oczami. Nie chciał widzieć ciągu wygrawerowanych na betonowej tafli liter, nawet jeśli doskonale wiedział jaka była ich ogólna treść. Może to irracjonalne, ale szatyn zwyczajnie bał się sprostać rzeczywistości, mimo że była ona koszmarem już od ponad roku. Całkiem sporo czasu minęło od pochówku Prestona nim Justin odważył się przyjść na cmentarz po raz pierwszy od ceremonii pogrzebowej. Nie oznaczało to jednak, że zapomniał o przyjacielu, bo wcale tak nie było. Nie raz przyjeżdżał do tego miejsca, lecz nigdy nie miał wystarczająco wiele odwagi by wyjść z auta i pójść odwiedzić Wallis'a.

- Cze...Cześć Prest- sapnął chłopak, mocno zacisnąwszy piekące powieki. Był twardzielem- nie mógł pozwolić sobie na łzy, tym bardziej że ktoś mógł go obserwować.

- Dobrze Ci tam?- zapytał drżącym głosem, szorując butem błotnistą dziurę w zielonej, wilgotnej od siąpiącego deszczu trawie. Od samego rana nad niebem Los Angeles wisiały ciemnoszare chmury, które prędzej czy później miały przynieść ulewę.

Nasunąwszy na głowę kaptur, Bieber spojrzał do boku na stojącą nieopodal wierzbę i zadrżał z zimna gdy znienacka uderzyła w niego fala wspomnień. Jego myśli owładnęła wizja kilku mężczyzn niosących białą trumnę w kierunku głębokiego dołu, gotowego osunąć się lada moment, niczym wysoki ubity z piasku klif podmyty przez wysokie, morskie fale. W oddali znów dało słyszeć się szloch rodziny oraz przyjaciół. Jedynie Barret, stojący gdzieś z tyłu by nie rzucać się zbytnio w oczy, pochrząkiwał co chwila jakby ze znudzeniem czekając na koniec ceremonii. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni z jego pachołków zapłacił życiem za branie udziału w interesach mafijnych.

Czas cofnął się do tyłu o ponad rok. Justin o dziwo, nie bał się wtedy płakać. Kiedy umiera bliska osoba, łzy potrzebne są po to, żeby nie widzieć zbyt wiele i nie móc zarejestrować przykrych widoków w swojej głowie. Najgorsze jest jednak to, że ani one, ani przyciemniane okulary nie są na cokolwiek zdatne. Każdy czuje tę samą pustkę, ma tak samo podpuchnięte oczy i tak samo nie znosi czarnego stroju, który musi mieć ubrany do obrzędu ostatniego pożegnania- bo przecież tak wypada.


- Mamo... Mamusiu... Maaaamo- głośny szept Holy- czteroletniej siostry Prestona dobiegł do uszu stojącego nieopodal Justina. - A jak wrócimy do domu to Preston już będzie?- zapytała dziewczynka, pociągając za rękę słaniającej się na nogach, czarnowłosej kobiety. - Mamusiu, będzie? Będzie, tak?- kontynuowała, tupnąwszy nóżką, aby zwrócić na siebie uwagę matki.

- Skarbie...- jęknęła pani Wallis.- Niestety nie...

- Ale on obiecał...- zasmucona wygięła usta w podkówkę.- Mieliśmy iść na plac zabaw... Mamusiu...

Szatyn położył dłoń na ramieniu kobiety na znak by odpuściła sobie dalszej, przykrej rozmowy, a sam przykucnął przed malutką murzynką.

- Hej mała, a może dzisiaj dla odmiany pójdziesz na plac zabaw ze mną?- zaproponował, poprawiwszy dziewczynce biały kołnierzyk wystający spod czarnego płaszczyka.

Cichy pomruk wydobył się z ust nieświadomej tragedii panieneczki, intensywnie wpatrującej się w niewyrażającą żadnych emocji twarz chłopaka. Rany Boskie, jak bardzo była ona podobna do swojego brata!

- Ale ty się nie rozmyślisz, prawda?- upewniła się mała Holy nim nie owinęła swoich chudziutki rączek wokół szyi brązowookiego.


Złotowłosy spojrzał na białą różę w swoich dłoniach, a następnie na kamienny nagrobek osadzony w gruncie. Był wściekły, że tylko tyle mógł dać swojemu najlepszemu przyjacielowi w jego dwudzieste pierwsze urodziny. To miał być wyjątkowy dzień- Preston przez długi czas opowiadał Justinowi jak chciałby go spędzić.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz