Rozdział 15

64 3 0
                                    

Uderzył plecami o zimny, twardy mur i przywarł do niego całym ciałem, czując jak pędzące po torach wagony, muskają go po ubraniach. Justin zacisnął mocno powieki i zaczął mamrotać coś niezrozumiałego pod nosem, zaczynając wierzyć w istnienie swojego anioła stróża. Gdyby nie jakaś obca siła, która zmusiła szatyna do uskoku w bok, zapewne nie byłoby już czego po nim zbierać. Jednak jakimś cudem, on wciąż był cały i zdrowy, ukryty we wnęce przy drzwiach do wyjścia ewakuacyjnego.

Bez wątpienia, przejście przez właz byłoby najłatwiejszym sposobem na ucieczkę z miejsca zbrodni, lecz to było oczywiste, że policja zastawiła już wszystkie korytarze. W zasadzie, każda z dróg wydawała się być pułapką, bowiem dalszy bieg przez tunel, mógł skończyć się dla Biebera napotkaniem ekipy ratunkowej pędzącej na pomoc ofiarom zamachu, albo natknięciem się na metro nadjeżdżające z naprzeciwka.

- Reece?- Justin stęknął do słuchawki, chcąc upewnić się, czy aby przypadkiem nie powróciła łączność z bazą.- Reece, proszę odpowiedz...- wyszeptał żałośnie, nie mając pojęcia co powinien teraz zrobić. Cała ta akcja okazała się totalną klapą i nic nie potoczyło się według wcześniej sporządzonego planu. Porażka, kompletna porażka, pomyślał brązowooki pociągając za końcówki swoich karmelowych, zlanych potem włosów. Chłopak był już tak zdenerwowany, że nawet nie czuł bólu wyrządzając sobie krzywdę, albo po prostu wszystkie te spaliny, dające gorzki posmak w jego ustach, zaczęły działać znieczulająco.

- W co ja się kurwa wpakowałem?- mruknął Justin, w dalszym ciągu stojąc w jednym i tym samym miejscu, które z każdą sekundą coraz bardziej nagrzewało się od tańczących w tunelu płomieni ognia. Szatyn nie miał pojęcia co stało się z jego odwagą, ale miał wrażenie, że poszła z dymem wraz z członkami "Steel Bullets". Co więcej, zaczął zastanawiać się, czy aby to wszystko nie było przekrętem ze strony Barret'a. Bo kto o zdrowych zmysłach pozwoliłby odejść swojemu najlepszemu pracownikowi, który był wtajemniczony wystarczająco by wykorzystać poufne informacje przeciwko gangowi i by ściągnąć go na dno?!

- Ja pierdolę...- Bieber wycedził przez zęby, zdawszy sobie sprawę, że przebieg wydarzeń był ustawiony przeciwko niemu. Barret okazał się sprytniejszy niż można by było się po nim spodziewać, tylko co jeśli to był dopiero początek niebezpiecznej gry?

Szatyn nie mógł dłużej czekać na rozwój akcji, bowiem cenny czas upływał nieubłaganie. Służby ratunkowe z pewnością były coraz bliżej miejsca wypadku, co oznaczałoby dla niego kłopoty, gdyby się na nie natknął. Nie miał innego wyboru niż biec, mimo, że był wyczerpany- nogi odmawiały mu posłuszeństwa, stukot jego serca rozsadzał mu głowę, ale musiał wziąć się w garść by dotrzeć do najbliższej stacji. Chciał pokonać tego starego skurwiela i nie mogło to przecież być aż takie trudne, bo to nie Barret doprowadził "Daredevils" na szczyt- jemu tylko przypisywano sukces zawdzięczany Justinowi...

Oparłszy się o chłodną ścianę, brązowooki wyjrzał ukradkiem w stronę stacji, na której panował istny chaos. Spanikowani ludzie popychali siebie nawzajem, chcąc jak najszybciej dostać się do schodów prowadzących do miasta. Na nic były krzyki strażników, starających się przywołać tłum do porządku- póki nie mogli nic zdziałać siłą, byli bezradni.

Bieber rozejrzał się dookoła, a następnie wskoczył z trakcji na peron i pędem ruszył do zatłoczonych schodów, z których sanitariusze, strażacy oraz funkcjonariusze policji, spychali ewakuującą się wiarę do dołu, za wszelką cenę próbując najpierw dostać się do poszkodowanych w tunelu. Nikt nawet nie zauważył, że w całym tym zgromadzeniu przybyło jednej osoby, a już tym bardziej nikt nie zastanawiał się skąd przyszedł na pozór normalnie wyglądający młodzieniec.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz