Rozdział 23

74 6 0
                                    

Trzymając za ciepłą dłoń brata, Justin wpatrywał się w jego twarz, a przede wszystkim w oczy, z nadzieją, że może właśnie dziś nastąpi cud. Każdy dzień szatyna, od trzech tygodni, wyglądał tak samo. Wstawał, przyjeżdżał do szpitala, mniej więcej w połowie dnia przekazywał pałeczkę Kayle, a sam jechał do domu by zaopiekować się, tak dla odmiany, mamą.

Nie miał pojęcia ile jeszcze miało to wszystko trwać. Lekarze zakładali ręce, nie potrafiąc wytłumaczyć dlaczego Julian nie wybudził się ze śpiączki. Wyniki badań z dnia na dzień były coraz lepsze - szybko powracał do zdrowia, w dodatku oddychał samodzielnie- a mimo to, jakaś cholerna moc trzymała go w swoich szponach, nie pozwalając na najmniejszy kontakt ze światem.

Przerzuciwszy wzrok na swój lewy nadgarstek, na którym widniał platynowy Rolex, szatyn przeciągnął się mocno, czując lekki ból w kręgosłupie. Co jak co, ale te plastikowe krzesełka powinny zostać wymienione, albo obite jakimiś poduszkami, pomyślał przeczesując palcami swoją zmierzwioną grzywkę.

- Chyba pora na lekturę- oznajmił, nie tracąc nadziei, że Jules go słyszy. - Nie zgadniesz co dziś będziemy czytać...- zażartował, sięgając po książkę leżącą na stoliku przy łóżku.- Za górami za lasami w szuwarach nad rzeczką, żyło sobie kaczątko o imieniu Dabert...- wygłosił pierwsze zdanie, a potem uśmiechnął się pod nosem, licząc na to, że Julian słyszy swoją ulubioną bajkę z dzieciństwa.

....Krótko po jego wykluciu okazało się , że ma niewystarczająco rozwinięte płetwy, by móc samodzielnie pływać, dlatego każdego poranka, kiedy reszta rodzeństwa wyruszała z mamą kaczką na drugi brzegi rzeki, aby zwiedzać pobliskie ogrody, łąki oraz jeziora, mały Dabert pozostawał w domu pod opieką dziadka. Mimo sędziwego wieku, był to całkiem rozrywkowy kaczor. Niemal codziennie próbował zająć swojego wnusia czymś zabawnym, byleby tylko szybciej mijał mu czas do powrotu pozostałych kaczątek.

Nastąpił jednak moment, kiedy radosne pokwękiwania Daberta zamieniły się w cichy płacz. Miał już dosyć ciągłego przebywania w tym samym miejscu. Marzyły mu się dalekie wyprawy u boku rodziny. Ah jakież piękne widoki musiały towarzyszyć każdej z wycieczek!

- Kwa kwa, dlaczego płaczesz?- zapytał dziadziuś, objąwszy malca jednym ze swoich skrzydeł.

- Chciałbym znaleźć się po drugiej stronie rzeki!- wyszlochało kaczątko.

Zmartwiony kaczor westchnął cicho, a następnie rzekł - Nazbieraj grubych patyków. Już wiem jak mogę Ci pomóc. - Po tym wskoczył do wody i zabrał się za wyrywanie mocnych liści oczeretu.

Podekscytowany Dabert podążył wzdłuż brzegu i po kolei zbierał gałązki: jedną, drugą, trzecią, aż w końcu było ich piętnaście. Ledwo co, na raz, doniósł je dziadkowi, ale nie mógł się już doczekać tego co miało go spotkać po drugiej stronie rzeki, by rozłożyć pracę na dwie tury.

- Kwa, Już mam, kwa!- krzyknął radośnie.

- Wspaniale- kwęknął dziadek, a potem wziął wszystkie patyki, które rozłożył na prostym terenie i ciasno przymocował je liśćmi oczeretu.

- Co to takiego?- spytało oczarowane kaczątko.

- To jest kładka. Od dziś możesz nią przechodzić na drugi brzeg...- wyjaśnił stary, mocując budowlę, najpierw po jednej, a następnie po drugiej stronie rzeki.

- Kwa kwa!- uradowany Dabert zaklaskał skrzydłami i przebiegł na przeciwną stronę mostku. Niestety nigdzie nie dostrzegł swojej rodziny, dlatego zrezygnowany powrócił do domu, licząc, że następnego dnia wyruszy w podróż z resztą rodzeństwa.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz