Rozdział 19

54 6 1
                                    

Zajechał na parking pod szpitalem i pośpiesznie ustawił samochód w poprzek, na dwóch wolnych miejscach. Kayle siedziała obok niego, na fotelu pasażera, ale nie śmiała nawet odezwać się podczas jazdy. Do samego końca nie wiedziała co się stało i dokąd zabrał ją Justin, jednak sądząc po szaleństwie malującym się na jego twarzy, miała wrażenie, że wydarzyło się coś złego.

Wystrzelił z auta niczym torpeda, nie zważając na kluczyki, które pozostały w stacyjce.

- Cholera...- wyszeptała brunetka, pociągnąwszy za dyndający metalowy breloczek. Nie miała innego wyboru niż pobiec za szatynem, jeśli nie chciała go stracić z oczu- tym bardziej, że był w amoku.

Wcisnąwszy guzik na pilocie, brązowooka usłyszała cichy jazgot blokujących się drzwi, dobiegający z wewnątrz Lamborghini. Miała mieszane uczucia co do pozostawienia pojazdu stojącego na dwóch miejscach parkingowych. Władze miały prawo go odholować, albo wystawić Bieberowi całkiem pokaźny mandat. Ale w tym momencie właśnie Bieber się liczył, dlatego pobiegła za nim do kliniki.

W budynku było o wiele zimniej i gwarniej niż na zewnątrz; szum pracującej klimatyzacji, telefony dzwoniące w recepcji oraz spora ilość ludzi, na krótką chwilę spowolniły i rozproszyły Carter, wskutek czego zgubiła Justina z zasięgu wzroku. Nie trwało to dłużej niż parę sekund, potem dostrzegła go pędzącego do lewego skrzydła szpitala- jak wyczytała z metalowych tablic informacyjnych podwieszonych pod sufitem- w kierunku ostrego dyżuru.

Szatyn biegł najszybciej jak tylko mógł, lecz miał dziwne wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem zwalniał tempa. Rzeczywistość powoli zwężała swoje granice, a nie tak mocno świecące lampy, zaczęły kłuć go w oczy. Oddech grzązł mu w płucach, tak jak wtedy gdy miał połamane żebra, ale nie mógł się zatrzymać. Nie teraz, kiedy w oddali widział przygarbioną Pattie siedzącą na jednym z plastikowych krzeseł tuż przy drzwiach prowadzących na blok operacyjny.

W tym samym momencie, kobieta obróciła do boku głowę. Wyraz jej zapłakanej twarzy mówił wszystko, włącznie z tym czego nie można ująć w słowach.

- Mamo...- wydyszał brązowooki zatrzymawszy się przy rodzicielce. Jej wiecznie rozradowane, zielone tęczówki przypominały teraz taflę szkła, a malinowe usta drżały niczym szarpnięta struna.- Mamo...- powtórzył jękliwie, po czym porwał bordowowłosą w swoje silne ramiona.- Będzie dobrze...- wyszeptał, oparłszy się brodą o czubek jej głowy. Nadzieja z jaką spoglądał na mleczno-szklane drzwi prowadzące na salę operacyjną, kazała mu uwierzyć w to co właśnie powiedział, lecz demony były silniejsze... O wiele silniejsze.

Płacząc, Pattie kurczowo ściskała biały materiał bawełnianej koszulki Justina. Bała się go puścić, bowiem musiała mieć pewność, że chociaż jemu nic nie groziło. W odpowiedzi szatyn ucałował ją w czoło. Poczucie bezpieczeństwa było teraz jedyną rzeczą jaką mógł jej zapewnić.

- Dobrze, że już jesteś- powiedziała zachrypniętym głosem, a następnie otarła dłonią swoje mokre od łez policzki. Odstąpiwszy na krok, wyjrzała zza ramię syna, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że na hallu był ktoś jeszcze. Nie pomyliła się, bowiem dwa metry dalej stała znajoma brunetka, w stosunku której kobieta odczuwała ogromny żal za skrzywdzenie Justina.

- Bardzo mi przykro...- Kayle skinęła głową, bacznie obserwując panią Bieber, która nie odpowiedziała słowem ani jakimkolwiek gestem. Nie zrobiła kompletnie nic. Po prostu stała jak plastikowy manekin i spoglądała na dziewczynę pustym wzrokiem, tak jakby jej nie widziała, albo zwyczajnie nie chciała widzieć.- Just...?- brązowooka jęknęła niepewnie, oczekując choćby kilkunastu sekund uwagi chłopaka.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz