Rozdział 5

100 8 0
                                    

Przymrużył zaspane powieki, próbując zrozumieć co działo się dookoła. W bazie dało się słyszeć trzaskanie blaszanymi drzwiami, krzyki oraz towarzyszący im szaszor. Z pewnością nie była to godzina, o której planowo miał wstać gang. Zza zaciągniętych żaluzji wciąż nie wmykały się promyki słońca, a i po zmęczeniu Justin czuł, że musiało być o wiele wcześniej. Wzdychając głośno, opuścił nogi z kanapy, na której przespał noc i po omacku odszukał swojego iPhone'a, zapewne zaplątanego w szary, polarowy koc skopany w róg sofy. Poczuwszy w dłoniach, twardy, zimny obiekt, szatyn wcisnął okrągły guziczek znajdujący się pod jego ekranem i jednym okiem zerknął na wyświetlacz, na którym zegar wskazywał kilka minut po czwartej nad ranem.

Słysząc lament oraz przekleństwa Jordana, będącego najprawdopodobniej w pobliżu, zerwał się na równe nogi i wyszedł z pokoju, nie zakładając nawet koszulki na swój nagi tors.

- McCann dobrze Cię widzieć- powiedział Barret, stojący obok kipiącego złością murzyna.

- Ja pierdolę, Justin! Nie zgadzaj się na to! Nie słuchaj go nawet...- drżący głos West'a dźwięczał w uszach wciąż zaspanego szatyna.

- Przestań Frank! To już postanowione!- wrzasnął mężczyzna, zaciskając pięści.

- Do kurwy nędzy! Powie mi ktoś o co chodzi?!- krzyknął Bieber, próbując uspokoić swoje napinające się mięśnie.

- Wysyłamy towar w dwóch grupach... Dostałem informacje, że "Golden Guns" coś dla nas szykują- wyjaśnił szef, próbując przekazać brązowookiemu powagę tej sytuacji. - Na czele jednego z zespołów stoisz ty, na czele drugiego Meyers. Koniec, kropka!

Szatyn westchnął głośno i spojrzał na przyjaciela rozżalonym wzrokiem. To nie miało tak być! Dobrze wiedział, że Jo nie miał odwagi by wsiąść do tego pieprzonego samolotu bez niego, nie mówiąc już o nim samym. To był ich pierwszy przemyt od czasu śmierci Prestona. Po całym tym zdarzeniu, oboje zdawali sobie sprawę tego, że na własne życzenie wieszają swoje życie na włosku. Jednak obiecali sobie, że będą razem gdyby jeden z nich miał odejść w taki sposób jak Wallis. To wszystko działo się wtedy zbyt szybko... Właśnie odprawili swoje bagaże kiedy Prest przybrał nieznaną tożsamość. Zaczął nawijać jak katarynka, odszedł do wyimaginowanego świata niczym schizofrenik. Jego źrenice znacząco się powiększyły, a przez ciało zaczęły przebiegać silne drgawki. Gdyby nie Bieber i West, upadłby z hukiem na ziemię. W tamtym momencie obaj byli tak spanikowani, że nie łączyli faktu z faktem. Dopiero po chwili doszło do nich, że za wszystkim stała kokaina. Chcieli... Tak bardzo chcieli mu pomóc, bo nawet wyciągnęli go na świeże powietrze i zadzwonili po pogotowie. Gdyby przyjechało na czas, może Wallis wciąż by żył. Może wystarczyło tylko płukanie żołądka, którego nie doczekał. Zbyt szybko zaczął się dusić i sinieć na oczach swoich przyjaciół, a oni bezradni musieli patrzeć kiedy umierał na ich rękach.

- Na Twoją grupę będą czekały czarne Range Rovery na południowej części parkingu LAX- Barret wskazał palcem na Jordana.

- Na Twoją, duże Mercedesy Brabus na wschodniej części parkingu. Zawiozą was do bazy gdzie złożycie towar- dodał, tym razem spoglądając na brązowookiego, który lekko przytaknął głową. - Za pół godziny wyjeżdżacie na lotnisko- powiedział mężczyzna i odszedł by zniknąć gdzieś w tłumie, głośno rozmawiających członków gangu.

Niepewność i zdenerwowanie, jak na zawołanie przypełzły do Justina oraz stojącego obok murzyna, przewodząc dreszcze wzdłuż ich kręgosłupów i ostatecznie, zaciskając im gardła. Powietrze zaczęło się robić gęstsze i cieplejsze, na samą myśl o tym co czekało na nich w pomieszczeniu tuż za ścianą. Nacisnąwszy na obdartą ze srebrnego lakieru klamkę, szatyn uchylił lekko drzwi i wystawił za nie głowę, chcąc upewnić się, że w pokoju przebywał tylko Reece.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz