Rozdział 4

124 8 0
                                    

Ze znudzeniem usiadł na zimnym, metalowym siedzeniu w hali odlotów i poprawił swojego czarno-siwego fullcap'a, który opadł mu lekko na oczy. W sumie od samego rana szatyn nie miał najlepszego humoru, a to wszystko przez tę odbierającą chęci do życia, angielską pogodę. W pewnym momencie, gdy ujrzał zamglony pas startowy oraz pochmurne niebo prezentujące się we wszystkich odcieniach szarości, zwątpił, że samolot będzie w ogóle w stanie wystartować. Nie zwiastowałoby to niczego dobrego, biorąc pod uwagę to jak nieprzewidywalny był Barret, kiedy coś nie działo się po jego myśli.

Słysząc pierwsze takty swojej ulubionej piosenki, Justin przejechał palcem po dotykowym ekranie swojego telefonu i przyłożył go do ucha, nawet nie patrząc z kim miał przyjemność rozmawiać. W głębi duszy miał nadzieję usłyszeć Kayle, która była poza zasięgiem już od dobrych kilku godzin i nie miał z nią jakiegokolwiek kontaktu, lecz rozmówcą okazała się jego matka.

- Oddzwonię- rzucił szybko zanim się rozłączył. Nie chciał narażać Pattie na koszta rozmowy zagranicznej.

Wystarczyły dwa dotknięcia wyświetlacza, by po chwili znów mógł być na linii z mamą.

- Cześć- zaśmiał się sztucznie, nie chcąc dać po sobie poznać, że jest spięty i lekko podirytowany.

- Witaj kochanie- odparła cicho kobieta.- Odwiedzisz kiedyś swoją starą matkę?- zapytała niepewnie.

- Obecnie jestem w pracy, ale jak tylko wrócę do Los Angeles, wpadnę do domu- zapewnił, rozglądając się dookoła w celu odnalezienia Jordana, który dwadzieścia minut temu poszedł do sklepu po jedną z tych obrzydliwych, pakowanych kanapek smakujących chemią. - Coś się stało?

- No tak... Zawsze jak dzwonię to od razu musi się coś dziać- westchnęła.

- A nie?- uśmiechnął się, będąc pewnym, że Pattie zna jego obecny wyraz twarzy.

- Nie mogę dotrzeć do Juliana...- powiedziała rozżalona. - Dzwonili ze szkoły, że od początku roku szkolnego nie pojawił się na ani jednej lekcji.

- Obiecuję, że porozmawiam z nim po męsku- warknął, zaciskając mocno pięści.

- Dziękuję... J-J-Justin?- zająknęła się, nie wiedząc czy powinna zacząć ten temat.

- Tak mamo?- przełożył słuchawkę do prawej ręki.

- Od tygodnia biorę u Lateyshy na kreskę- kobieta wyznała z zawstydzeniem, jakby bała się reakcji szatyna. Wiedziała, że może na niego liczyć, bo nawet sam oferował swoją pomoc, jednak nigdy nie chciała jej nadużywać.

- Przecież wysyłałem Ci pieniądze niespełna dwa tygodnie temu- powiedział ze zdziwieniem, bez jakiegokolwiek oburzenia.

- Julian... - mruknęła pociągając nosem. - Zabrał z szafki wszystko co mieliśmy. Boję się, że on ma jakieś kłopoty...

Brązowooki nerwowo przeczesał palcami swoją idealnie wymodelowaną na wosk grzywkę i prychnął pod nosem. Nie mógł przeboleć, jak ten gówniarz śmiał zrobić coś takiego?!

- Mamo, nie przejmuj się... Wszystko będzie dobrze- wyszeptał do słuchawki spokojnym tonem. - Wieczorem zrobię przelew na Twoje konto- dodał po chwili, pomachawszy do murzyna błądzącego wśród tłumu ludzi. Doprawdy zabawnie wyglądał z ogromną siatką jedzenia. - Muszę kończyć, kocham Cię.

- Pa syneczku! Uważaj na siebie- odparła, po czym Justin nacisnął czerwoną słuchawkę i schował telefon do kieszeni spodni.

Podążając wzrokiem za Jordanem, dostrzegł i Kayle idącą wraz z załogą samolotu do bramek na rejs do Bogoty. Tak jak i reszta personelu, ciągnęła za sobą mały, czarny neseserek, który co chwilę kolebał się na boki i przewracał w najmniej oczekiwanym momencie. Frustracja brunetki była tak ogromna, że gdyby nie obecność setek ludzi wokół, z wściekłością kopnęłaby tę cholerną walizkę i zostawiła ją na środku hali.

Following LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz