XII

40 8 16
                                    

Pod namiotem z zapasami czekała już na nas Donna ze swoją częścią grupy.

— Okej, wiecie co robić. Gizela, pomagaj Amandzie.

Krótkie polecenie poskutkowało niewielkim pośpiechem we wnętrzu małego namiotu. Przez następne około pół godziny bezmyślnie wykonywałam proste czynności, rozgniatałam jagody i tłukłam małym, drewnianym tłuczkiem kawałki niezidentyfikowanego mięsa.

Efektem naszej pracy był spory koszyk wypełniony rulonami z jagodami. Donna podała mi drugi taki, ale pusty i ruszyłyśmy nad palenisko.

Emma stała obok rozpalonego ogniska. Podała każdej z nas drewniany, naostrzony kij. Wzorem reszty, nabiłam na niego jeden rulonik i przytrzymałam go nad ogniem.

— I jak? Podoba ci się tu? — spytała Sarah i usiadła obok mnie.

— Jest okej — powiedziałam. — Trochę inaczej, niż myślałam, ale okej.

— Nie nudzi cię to?

— Nie — zaprzeczyłam. — To jest nawet ciekawe. Zwłaszcza, że nigdy tego nie robiłam.

— Nigdy? — spojrzała na mnie. — Ja zajmowałam się pracami domowymi całe życie.

— Całe życie?

— Aha — obróciła swój patyk i ja zrobiłam to samo. — Myślę, że moje i twoje realia mogą się trochę różnić.

— Skąd pochodzisz? — spytałam.

— Z górnych granic Południa, praktycznie na Wschodzie. Ale moi rodzice są z Zachodu.

Kiwnęłam głową.

— Mieliśmy mały domek tuż przy granicy i trochę pola. W lepszym momencie mieliśmy nawet krowę — opisała. — Moja mama z siostrą zajmowały się uprawami, a ja pracowałam w domu. Nie było łatwo, ale robiliśmy co się dało.

— A czemu odeszłaś? — spytałam ostrożnie.

— Odeszłam razem z siostrą, gdy nasza mama zginęła w nalocie.

— Nalocie? — zdziwiłam się.

Spojrzała na mnie smutno.

— W biedniejszych wsiach ludzie króla czasami robili naloty. Wpadali do wioski, wyciągali z domów wszystkie osoby bez Monety i je zabijali. Ja teoretycznie mogę jeszcze ją znaleźć, a siostrę mama ukryła w piwnicy. Nie miałyśmy nikogo oprócz niej, więc kiedy zginęła, uciekłyśmy.

— Gdzie jest teraz twoja siostra?

— W innym ruchu. Czasami się spotykamy — umilkła.

— Przykro mi. — z każdą historią, którą poznawałam, miałam wrażenie, że moje „trudności" to tylko błahe patyki na drodze, a nie kłody nie do pokonania, jak mi się wydawało.

— A ty? — spytała Sarah.

— Ja mieszkałam niedaleko stąd, w większym mieście. — wcześniej może opisałabym jej moją relację z matką i jak wiele zrobiłabym, by nie musieć tam wracać. Ale przy tym co ona przeżyła moje życie wydawało się sielanką. — Po prostu chciałam walczyć. Nie lubiłam przebywać w domu. — Nie wiedziałam co jeszcze mogę powiedzieć, więc milczałam.

Sarah szybko zmieniła temat na lżejszy, wmanewrowała do rozmowy Amandę i Donnę i nawet nie zauważyłam, gdy wszystkie rulony były już opieczone i rozdane, dookoła zapanował gwar, a my siedziałyśmy przy zgaszonym palenisku. Donna podała koszyk dookoła okręgu i każdy z nas wyjął z niego jeden rulon. Przyjrzałam mu się podejrzliwie.

— Nie bój się, nie otrujesz się — powiedziała Sarah, energicznie wgryzając się w swoje śniadanie. W kąciku jej ust zostało trochę jagód. — Jest to jadalne.

— Co to dokładnie za mięso?

Wzruszyła ramionami.

— To, co grupa Sofie ustrzeli w lesie. Jakieś małe zwierzęta, jak mamy szczęście, to zając. Ona bardzo szybko uciekają.

Niepewnie ugryzłam kawałek i gdy przekonałam się, że nietypowe połączenie nie jest takie złe, połknęłam i wzięłam jeszcze jeden kęs.

— To co robimy teraz? — spytałam.

— Zapasy jagód się kończą, więc część z nas pójdzie zbierać. Trzeba też przygotować ciało do pogrzebu.

— A wiesz kto co robi? — dopytałam.

— Nie wiem. Donna jeszcze nie rozdzieliła zadań.

Dojadłam śniadanie w milczeniu. Donna wstała.

— Okej. Amanda, Gizela, Emma, Sarah. Uzupełnijcie nasze zapasy. Odpowiadacie też za jutrzejszy odbiór. Reszta idzie ze mną.

Emma i Amanda podniosły te dwa kosze, które leżały przy ognisku, a Sarah i ja poszłyśmy do namiotu z zapasami po dwa następne. Spotkałyśmy się w czwórkę na skraju obozu i ruszyłyśmy w las.

Amanda i Sarah pogrążyły się w rozmowie i wydało mi się, że Amanda próbuje przede mną uciec. Albo się wstydziła, albo była nieśmiała.

— Dlaczego tu jesteś? — usłyszałam głos z boku. Czarnowłosa dziewczyna patrzała na mnie przyjaźnie.

— Po prostu chciałam walczyć. Nie lubiłam przebywać w domu — powtórzyłam to, co powiedziałam Sarah. Było mi coraz bardziej wstyd dzielić się swoją historią.

— Ja miałam podobnie — powiedziała Emma. Była ode mnie dużo wyższa, więc patrzała na mnie z góry. — Mieszkałam praktycznie na granicy pomiędzy Północą a Wschodem. Duże miasto. Szczerze, to byłam znudzona. Więc uciekłam i trafiłam tutaj.

— Rzeczywiście podobnie — zgodziłam się z nią. Poczułam się trochę lepiej, że była choć jedna osoba poza mną, której historia nie była tragedią.

— Patrz, jagody! — Emma zboczyła ze ścieżki i kucnęła przy skupisku małych krzaczków.

Podążyłam za nią i zaczęłam zrywać małe jagódki.

***

Usiadłam za ziemi i rozciągnęłam ręce. Cały dzień spędziłam, zbierając jagody, robiąc obiad, pranie i kilka innych rzeczy. Moje ręce zdecydowanie nie były przyzwyczajone do niczego.

Dookoła paleniska zbierało się coraz więcej osób, robiło się też coraz ciemniej. Obok paleniska leżało przykryte płóciennym całunem ciało.

W pewnym momencie, Szary wystąpił przed szereg. Płonący w palenisku ogień oświetlał go, pogłębiając cienie na jego twarzy. Zapadła pełna szacunku cisza.

— Dziś żegnamy naszą przyjaciółkę, Evie — jego głos poniósł się tak, że nawet osoby siedzący z tyłu, w tym ja, słyszały go doskonale. — Przez lata wspomagała nas, pilnując, byśmy mieli w czym walczyć — to był najbardziej poetycki opis jaki usłyszałam, by określić, że ktoś zajmował się praniem. — Niedawno dokonała transferu do grupy obronnej i bohatersko zginęła w swojej pierwszej walce. — Szary uklęknął przy jej ciele i podniósł jej dłoń do góry. Dostrzegłam na jej nadgarstku tylko jedną bliznę.

Szary mocniej chwycił nóż, który od początku ściskał w dłoni i naciął nadgarstek dziewczyny tuż nad poprzednią blizną. Rana w błyskawicznym tempie zabliźniła się, a Szary otarł krew.

Przez chwilę zapanował bezruch, po czym ciało zostało wrzucone do ognia. Płomienie buchnęły w górę, a powietrze po chwili zapachniało paloną skórą i płótnem. Do góry uniósł się dym. Przymknęłam oczy, bo wiatr zwiewał gryzące opary w moją stronę.

Pierwszy w moim życiu, prawdziwy pogrzeb.

MonetaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz