XXXIX

22 5 50
                                    

Pov. David

Potarłem skronie, usiłując zmusić plan działania do pozostania w środku, zamiast ciągłego uciekania nie tam gdzie trzeba.

- Czyli, jeśli dobrze rozumiem... - Przejechałem palcem po mapie. - Idziemy tu, załatwiamy tamtego, a jak tamci się zorientują, to tych wywalamy tam i robimy jatkę?

Szary Smok pokiwał głową.

- Mniej więcej tak.

Uśmiechnąłem się.

- Okej, idę ogarnąć moją grupę.

Wyszedłem. Zbliżała się pora treningu i w teorii moja grupa powinna być już zwarta i gotowa do ćwiczeń, ale prawda była taka, że jeżeli nie kopnąłem ich w dupę i nie zaciągnąłem na miejsce za ucho, to te lenie nigdy by tam nie trafiły, a ja z powodzeniem mógłbym czekać do końca tej wojny.

Jedynie Raven zawsze była na czas, co przeważnie oznaczało, że Charlie również. Przeważnie.

Dobudziłem Richy'ego, po raz kolejny boleśnie sobie uświadamiając, że większości mojej grupy już nie ma.

I nie mam na myśli, że nie ma ich na treningu, bo bardziej bym się zdziwił, gdyby przyszli z własnej woli. Nie ma ich tutaj. W ogóle.

Finito. Kaput.

Stanąłem w drzwiach i zapukałem w ścianę, zwracając uwagę Gizeli. Miała naprawdę piękne imię. Ktoś powinien częściej jej to mówić.

Uniosła na mnie wzrok, a pode mną prawie rozpłynęły się nogi, gdy zobaczyłem jej głębokie, brązowe tęczówki.

- David?

- We własnej osobie, madame. - Skłoniłem się żartobliwie. - Czas poćwiczyć.

Zobaczyłem, jak jej oczy rozbłysły. Szybko pożegnała się z Sarah i prawie potruchtała za mną.

- Masz bardzo ładne imię - powiedziałem, gdy szliśmy korytarzem. - Mówił ci to ktoś kiedyś?

- Ty mówiłeś - zarumieniła się. - Ale dziękuję.

Uśmiechnęła się do mnie, a ja poczułem, jak robi mi się cieplej na sercu. Lubiłem sprawiać, że się uśmiechała. Miała bardzo ładny uśmiech.

Dokonałem szybkiej prezentacji Richy'ego, który wyjątkowo zachował się jak człowiek i zabraliśmy się do roboty.

To była kolejna rzecz, którą w niej uwielbiałem. Ten wyraz twarzy, który robiła, gdy skupiała się na pchnięciach i blokach, satysfakcję w jej oczach, gdy niewidoczny przeciwnik padał u jej stóp.

Co tu dużo mówić, nie było w niej rzeczy, której bym nie kochał. Nie wiem, w którym momencie zorientowałem się że czuję do niej coś więcej. Chyba już wtedy nad rzeką wiedziałem, że jest w niej coś specjalnego.

Wiem za to dokładnie, kiedy spieprzyłem.

Gdy on po raz pierwszy ją pocałował, ja już wiedziałem, że się spóźniłem, a Gizela przepadła. Gdybym wcześniej zorientował się, że coś jest na rzeczy...

Ale mówi się trudno. Jeżeli mam pozostać w roli jej przyjaciela i ramienia do wypłakania, to czemu nie?

W końcu przyjaciel to i tak dużo. Mogła stwierdzić, że jestem wariatem i uciec już przy naszym pierwszym spotkaniu.

Nie żebym wtedy jakoś specjalnie ją za to winił.

Rozmyślania musiały poczekać, bo oto nadszedł moment - musiałem przedstawić im wszystkim plan działania, bez używania słów typu „ten, tam, tamtych stentegować i ten tego tam".

MonetaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz