XVIII

40 7 76
                                    

Stoję za namiotem Davida. Dookoła panuje ciemność. Idę do przodu. Chwilę wcześniej usłyszałam stamtąd hałas.

Obchodzę namiot, ale za nim nic nie ma. Trawa jest czysta, nigdzie nie widzę krwi.

Odwracam się. Tuż za mną stoi Cole. Na tle jego wręcz białej twarzy wyraźnie odcina się szrama przecinająca jego tchawicę, nadal brocząca krwią. Nagle Cole otwiera oczy, jego puste, martwe spojrzenie przeszywa mnie na wylot. Krzyczę.

Robię krok do tyłu, Cole zbliża się do mnie, ochlapując mnie posoką.

— Cholera jasna! Cholera jasna! — powtarza, a z każdym słowem z jego poderżniętego gardła wypływa więcej krwi. Podnoszę rękę, w której nagle pojawia się miecz i, nie zastanawiając się długo, zadaję cios, wbijając miecz w jego bark. Krew brudzi moje dłonie, czym prędzej odwracam się i zaczynam uciekać, byle jak najdalej od broczącego krwią Cole'a.

Gdy znajduję się poza terenem obozu, przede mną materializuje się Meurtrière. Jej nóż natychmiast wbija się w moje udo, a ja krzyczę raz jeszcze. W mojej ręce ponownie pojawia się miecz, który zostawiłam wcześniej w ramieniu Cole'a. Podnoszę go, chcąc się bronić, ale Meurtrière szybko wytrąca mi go z ręki. Cofając się, natrafiam plecami na drzewo.

Meurtrière łapie mnie za włosy, czuję zimny dotyk metalu na szyi. Desperacko wkładam rękę do kieszeni, ale nic tam nie ma.

Wrzeszczę rozpaczliwie, gdy nóż Meurtrière przecina moje gardło. Nie przestaję krzyczeć, gdy czuję czyjeś ręce na swoich ramionach. Usiłuję się wyrwać temu komuś, jednocześnie czując, jak moja krew spływa po mojej szyi i plami koszulę, mieszając się z posoką Cole'a.

— Gizela! Gizela, spokojnie!

Głos wdziera się do mojego umysłu. Ja nadal wyrywam się i szamoczę, krew spływa po moich ramionach.

— Madame!

Gwałtownie wybudziłam się ze snu i zerwałam do siadu. Byłam w lesie, nad rzeką, oparta o drzewo. Niedaleko leżał miecz, którym nie tak dawno usiłowałam powstrzymać Meurtrière. Przede mną kucał David, mocno trzymając mnie za ramiona.

— Co się... stało? — wydukałam słabo.

— Chyba przyśniło ci się coś strasznego — powiedział. Puścił mnie i syknął. Dopiero teraz zobaczyłam, że jego temblak jest zerwany. — Obudziłaś mnie, gdy zabrałaś miecz.

Kiwnął głową w stronę broni.

— Poszedłem za tobą — kontynuował, usiłując doprowadzić swój temblak do porządku. — Kiedy zaczęłaś płakać i krzyczeć, postanowiłem cię obudzić.

Rozejrzałam się dookoła.

— Lunatykowałam? — spytałam słabo. Jeszcze nigdy w życiu coś takiego mi się nie zdarzyło. Ostatniej nocy również śniłam o Meurtrière, ale wtedy pozostałam na swoim posłaniu.

— Najwyraźniej. — David pokiwał głową. Moje ręce nie trzęsły się już aż tak bardzo, więc, trochę niezgrabnie, pomogłam mu z temblakiem. Z westchnieniem ulgi oparł na nim rękę.

— Ja... przepraszam, że cię obudziłam — powiedziałam i spróbowałam wstać.

— Gizela, poczekaj. — Zatrzymał mnie, więc pozostałam na miejscu. — Śniła ci się Meurtrière?

Strach ponownie zacisnął moje gardło, więc tylko pokiwałam słabo głową. David na chwilę się zamyślił.

— Mam pomysł — powiedział w końcu i wstał. Wyciągnął do mnie zdrową rękę.

MonetaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz