LIV

14 3 32
                                    

Teraz

Pov. David

Powiem wam coś — pola bitwy to prawdziwy syf, zwłaszcza obserwowane z góry.

Uczestniczyłem w dwóch walkach rozmiaru tej, która działa się przede mną — w pierwszej brałem bezpośredni udział, teraz razem z Szarym dowodziłem naszymi siłami. I, szczerze mówiąc, nie ma znaczenia, gdzie stoisz. Maksymalnie pięć minut i już pokrywa cię bitewny pył. Gdy machasz mieczem, krew jest w gratisie.

Teoretycznie powinienem być dumny, bo otrzymana funkcja równała się zaufaniu, jakim Bar... Szary mnie obdarzył, ale odpowiedzialność za tak przytłaczającą liczbę żyć sprawiała, że robiło mi się niedobrze.

To znaczy — częściowo dlatego. Prawda była taka, że gdy na wzgórzu pojawiła się zdyszana Raven i przekazała nam wieści, w pierwszym odruchu chciałem porzucić stanowisko i szukać madame.

Zostałem przegadany.

Mimo wszystko nie potrafiłem powstrzymać się od spoglądania w zakryte ciemnymi chmurami niebo, licząc, że się pojawi.

Z dołu wdrapał się do nas dzieciak, którego nie kojarzyłem, ale jego uroda wskazywała na południowe pochodzenie. Nie byłem zaniepokojony jego wizytą — musiał być jednym ze szpiegów wysłanych na stronę naszych przeciwników, którzy wypatrywali punktu dowodzenia króla. Za moimi plecami stał nasz ostatni oddział pod wodzą Raven, gotowy uderzyć dokładnie tam i pozbawić wojska króla dowódcy.

Dzieciak podbiegł do Szarego i zaczął z przejęciem o czymś nawijać, ostro gestykulując.

Nad naszymi głowami trzasnęła pierwsza błyskawica. Nie minie dużo czasu, zanim lunie i królewskie ogrody pokryją się błotem. Błoto to kolejny gratis za machanie mieczem. Uniosłem wzrok na chwilę do góry i dziwnym trafem wstrzeliłem się w idealny moment, by dostrzec przelatującą w górze skrzydlatą postać. Uśmiechnąłem się i już miałem jej pomachać, gdy dostrzegłem ciemną maskę zakrywającą jej twarz.

Jeżeli Meurtrière wracała sama, to gdzie jest madame?

Po chwili zrozumiałem. Nie, nie, nie. Zalała mnie fala rozpaczy tak straszliwa, że ledwo utrzymałem się na nogach. Dłoń, zastygnięta wpół ruchu, opadła bezwładnie i poczułem płynącą po policzku łzę.

Czy madame nie żyje?

Śledziłem wzrokiem odlatującą postać, gdy obok niej strzelił kolejny piorun. W błysku światła dostrzegłem, że skrzydła postaci były zdecydowanie brązowe. To... to były jej skrzydła! Poczułem obezwładniającą ulgę. Ale dlaczego Gizela miała na sobie maskę Meurtrière? Zmarszczyłem brwi.

— David? — Drgnąłem i odwróciłem się w stronę Szarego. — Jest jakiś problem na lewej flance. Poradzisz sobie przez chwilę sam? Zajmę się tym. — Podrzucił Monetę w ręce i dobył miecza.

— Co?... tak, jasne — odparłem, bo co innego miałbym powiedzieć?

— Super. — Wykonał coś, co chyba miało imitować uśmiech, rozwinął błoniaste skrzydła i wzbił się w powietrze.

Przez chwilę stałem, śledząc jego lot i drepcząc w miejscu. Wahałem się. Teoretycznie nie mogłem opuścić stanowiska.

Ale teoria jest po to, żeby móc na coś zwalić niepowodzenia. Poza tym, nigdy nie sprawdza się w praktyce.

Praktycznie biegiem doskoczyłem do Raven.

— Mogę cię na chwilę zostawić samą? — spytałem.

— David, co ty wyprawiasz? — odpowiedziała pytaniem.

— Za dużo by mówić, ale widziałem madame i muszę za nią pójść, bo nie rozumiem, co robi.

— Powinna najpierw przyjść tutaj — zgodziła się. — Ale David, rozmawialiśmy już o tym...

— Przepraszam, Raven, ale nie mam czasu, bo ją zgubię. — Zacząłem już zbiegać w dół, ale zatrzymałem się i krzyknąłem: — Upoważniam cię do wszelkich decyzji, dopóki któryś z nas nie wróci!

Odpowiedziało mi jedynie zrezygnowane prychnięcie.

Uniosłem głowę, nie zatrzymując się. Gizela kierowała się w stronę zamku, co oznacza, że będę musiał przebić się przez pole walki.

Dobyłem miecza.

***

Pov. Gizela

Niedaleko mnie strzeliła błyskawica, co trochę zniosło mnie w bok. Półmrok rozjaśnił się i na chwilę dostrzegłam pole walki z najmniejszymi szczegółami. Zacisnęłam zęby — ci ludzie się zabijają i to wszystko przez niego.

Bezgłośnie wylądowałam, skrywając się między jabłonkami. Umieszczenie punktu obserwacyjnego na skraju sadu było sensownym posunięciem, bo znajdował się na wzgórzu, zapewniając widok na potyczkę, a z drugiej strony drzewa zasłaniały go przed spojrzeniem z góry.

Na przykład moim.

Złożyłam skrzydła na plecach i podkradłam się bliżej. Widziałam króla, w czerwonej szacie z mieczem u boku. Już miałam wstać i zdradzić swoją obecność, gdy usłyszałam trzepot skrzydeł, zdecydowanie Ptasich. Zamarłam i szybko skuliłam się za drzewem. Przybyła osoba, kimkolwiek była, mogła z łatwością mnie dostrzec, gdybym wychyliła się choć na milimetr.

Kim mógł być ten Ptak? Donna nie żyła, a nie znałam nikogo innego, kto z taką nonszalancją otwarcie podszedłby do króla. Chyba że... Donna przeżyła?

Przycisnęłam się do drzewa najmocniej jak mogłam, nie chcąc uronić ani słowa, w napięciu czekając, aż ta osoba się odezwie. Jednocześnie bałam się, że mogę znać jej głos — nie wiedziałam, czy dam radę znieść zdradę kolejnego przyjaciela.

— Chciałeś mnie widzieć, tato?

Nie.

Nawet w najgorszych scenariuszach, gdzie zdradzała mnie Sarah czy Charlie, nie spodziewałam się usłyszeć tego konkretnego głosu. Całkowicie zamarłam, niezdolna do nawet najmniejszego ruchu.

— Tak, Barry. Musimy porozmawiać.

MonetaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz