Rozdział 23

810 70 6
                                    

- Dzień dobry, słońce. Jak się dzisiaj czuje moja dziewczynka?
Podniosłam głowę. Zobaczyłam ponownie obleśnego chłopaka, który przychodził do mnie od dwóch dni, cały czas nazywając mnie słoneczkiem. To było okropne. Gdyby nie ręce, które mi związali, wybiła bym mu te jego krzywe, żółte zęby.
- Nie jestem twoim "słońcem" - warknęłam. Mialam tego dosyć. - Mylicie mnie z kimś.
- Jasne, słoneczko. I tak nikt ci nie uwierzy.
- Gdzie jest Kat?! - krzyknęłam mu w twarz - chcę ją zobaczyć!
- Spokojnie, słońce, jej tatuś nam odda kasę, a zobaczysz ją całą i zdrową. Nie musiszsię o nią martwić, chyba ze jej tatulo nie da nam kasy... Wtedy na twoim miejscu też bym się martwił.
Uśmiechnął się obrzydliwie, odwrócił się i ruszył do drzwi. Z tej całej sytuacji to on jest najgorszy. W ogóle nie mam pojecia co tutaj robię. Nie widziałam Kat od trzech dni i strasznie sie o nią martwię.
***
Usłyszałam trzask drzwi i podniosłam głowę. Nie byłam już w pokoju, w którym byłam od prawie tygodnia. Byłam w pomieszczeniu, które wyglądało na starą piwnicę. Moje ręce i nogi znów były związane jak kilka dni temu. Przez ostatni czas zostałam przeniesiona do małego, ale schludnego pokoju. Nie widziałam nikogo od trzech dni. Może było to lepsze od widoku tego oblecha? Kiedy nie ma się z kim rozmawiać przez kilka dni, naprawdę można oszaleć.
Podniosłak wzrok na drzwi i zobaczyłam w nich tego samego chłopaka, który mnie porwał.
- O co chodzi? Gdzie jest Kat? Co jej zrobiliście? Dlaczego mnie tu przetrzymujecie? Dlaczego jestem w tej piwnicy? Kim jesteś? Jak długo tu zostanę? - wyrzucałam z siebie pytania z prędkością światła, ale nie dbałam o to. Chciałam odpowiedzi jak najszybciej.
Chłopak przez chwilę patrzył na mnie przeszywającym spojrzeniem. Jednak to nie jego wzrok mnie przeraził, ale jego oczy. Skądś je znałam. Widziałam je codziennie w lustrze.
- Nie za dużo tych pytań, kochanie? - wreszcie przerwał ciszę. - Odpowiem ci na nie, ale nie teraz. Teraz masz być cicho, jeśli chcesz się kiedyś stąd wydostać. Twoja koleżanka będzie cała i zdrowa. Dopilnuję tego.
Coś mi nie pasowało. Czy on chce mi pomóc? Nie, to nie możliwe. On przecież mnie porwał!
- W takim razie mam tylko jedno pytanie. - jedno, ale najważniejsze.
- Pytaj, ale nie obiecuję, że ci odpowiem - wciąż pdzyglądałmi się z rezerwą.
- O co w tym wszystkim chodzi? - musiałam poznać odpowiedź.
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby ocenjając, czy może sobie pozwolić na odpowiedź. Wreszcie otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili z korytarza dobiegł odgłos, zwiastujący, że ktoś nadchodzi.
- Rób co ci każą. Nie wychylaj się, to uratujesz siebie i swoją koleżankę. - syknął cicho i już w następnej chwili to pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Ciągnęli za sobą Kat.
Sapnęłam z przerażenia. Wyglądała okropnie. Nie była pobita, ale byłam strasznie wychudzona. Ubrania z nocy, kiedy zostałyśmy uprowadzone wisiały na niej jak kilka rozmiarów za duże. Była trupio blada i musieli ją ciągnąć, żeby nie upadła. Posadzili ją na krześle, które stało obok mojego, ale dopiero teraz je zauważyłam. Opadła na nie i od razu się zgarbiła, jakby jej wychudzone ciało nie zdołało utrzywać głowy, która opadła bezwładnie, w pionie.
Chłopak z którym rozmawiałam przed ich przybyciem podszedł do kamery, która stała w rogu pomieszczenia i ją włączył. Spojrzałam na jego twarz, która nie wyrażała rzadnych emocji i znów zdziwiłam się, jak podobni jesteśmy.
Nagle do pokoju wszedł mężczyzna. Ubrany był wvdrogi garnitur. Stanął przed kamerą, a chłopak tak podobny do mnie, stanął za moim krzesłem. Kamera zaczęła nagrywanie, a nowo przybyły zaczął mówić głębokim głosem.
- Witaj, mój drogi Steven'e. Poznajesz córeczkę? - wskazał na Kat, a ja zrozumiałam, że to właśnie po to tu jesteśmy. Kat jest zakładniczką, zastanawiam się tylko co ja tu robię- Wymarniała ci trochę, nie uważasz? A, racja... przecież jest chora. Jak tam jej nerki? Ile czasu jej zostało? Rok? Pół roku? - ledwo słyszałam jego głos. Kat umierała? Nie, to nie może być prawda. - Mam nadzieje, że szybko oddasz mi pieniądze. Czas ci ucieka, a twoja córka może w każdej chwili umrzeć. - przystawił jej pistolet do skroni. Miałam ochotę pisnąć z przerażenia. Siedziałam sztywno jak struna, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, mogło to tylko zaszkodzić. Jednak gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni, prawie krzyknęłam żeby przestał, ale powstrzymała mnie ręka, która pojawiła się nagle na moim ramieniu i ścisnęła je ostrzegawczo. Ma rację. Nie mogę się wychylać. - Masz 72 godziny na oddanie mi kasy. Potem twoja córeczka pożegna się z życiem. Najpierw ona, a później córeczka twojego drogiego przyjaciela. Bethany, racja? - podszedł do mnie i pistoletem podniósł mi brodę do góry, żebym popatrzyła na niego. Był całkiem przystojny. Nie, był perfekcyjny we wszystkim co robił. Nawet uchwyt na broni aż krzyczał "Bój się mnie, masz mieć do mnie szacunek!" - Jakaż ona piękna. Wygląda jak jej matka, nieprawdaż? Nigdy nie zapomnę jej twarzy, gdy umierała. Kiedy wydałam ostatnie tchnienie. Chcesz widzieć kochanie jakie było jej ostatnie słowo? - zwrócił się do mnie - "Beth" czyż to nie urocze? Nawet w obliczu śmierci o tobie pomyślała. - jego spokojne rysy stężały i na twarzy pojawił się grymas wściekłości. Walnął mnie pistoletem w głowę. Ostatnia rzecz jaką pamiętam, to mocniejszy uścisk dłoni na moim ramieniu. Potem zapadła ciemnosć.
***
Hej, kiszone ogóreczki! (Don't ask)
Więc... (Tam ta dam tam...) oto jestem! ŻYJĘ! Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale już jestem z nowym rozdzialikiem! *.*
Mam nadzieję, że Wam się podoba i jak zwykle: gwiazdkujcie! :*
Napiszcie mi w komentarzu jak myślicie kim jest tajemniczy chłopak?
Kocham Was!
do następnego,
Ola <3
PS Rozdział nie sprawdzany. Za błędy przepraszam :*



But slowly, I'm losing faith...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz