Rozdział 39

192 22 2
                                    

Zapraszam na Just like the rain! :*

- Po prostu zostawcie mnie w spokoju - wychrypiała zamykając przekrwione oczy.

Widok jej tak udręczonej niszczył mnie od środka. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem się na pięcie i przepychając przez ludzi, wyszedłem na zewnątrz, gdzie uderzyło mnie chłodne powietrze.

Bolało mnie, że nie wiedziałem jak jej pomóc. Nie miałem nawet pojęcia, dlaczego tu przyleciała i dlaczego wylądowała kompletnie pijana w pobliskim barze. Nie znałem jej od tej strony. Jakby się przypatrzeć, nie znałem jej prawie wcale. Kocham ją nad życie, ale jej nie znam. Jakkolwiek popieprzono to brzmi, taka jest prawda. Nie wiem, ilu miała chłopaków, nie wiem, jak na imię miała jej najlepsza przyjaciółka, nie wiem nawet, dlaczego starała się unikać alkoholu. Najwyraźniej miała z tym jakiś problem.

Patrzyłem na nią dzisiaj i widzę kompletnie obcą mi osobę. Nie chodzi mi o to, że mnie uderzyła, nie chodzi o jej słowa, nie chodzi nawet o spojrzenie pełne pogardy do mnie. Chodzi mi o sam fakt, że odwróciła się od nas, jej rodziny i nie chce naszej pomocy. Nie chce, żebyśmy przy niej byli, cokolwiek popchnęło ją do takiej rozpaczy.

Przejechałem ręką po twarzy i wydałem z siebie ciężkie westchnienie. Biorę zamach i uderzam pięścią o mur obok mnie. Po ręce rozchodzi mi się paraliżujący ból, a knykcie pękają. Kopię kamień leżący przede mną i siadam wściekły na ziemi. Opieram głowę o kolana i usiłuję uspokoić oddech.

Ręka pulsuje mi, kiedy pcham drzwi do klubu, ale nie przejmuję się tym. Zmierzam od razu w stronę, w której została Bethany. Zdecydowanym krokiem podchodzę do niej i biorę za ramię, zanim zdąży cokolwiek zrobić. Wyrywa mi się, kiedy ciągnę ją przez tłum.

- Cole, cholera, to mnie boli! - wrzeszczy przez muzykę. Poluźniam trochę uścisk i nadal kieruję nas ku wyjściu.

- Cole, co ty do diabła robisz? - pisk Kat dociera do mnie, ale puszczam go mimo uszu.

Otwieram pchnięciem drzwi, ignorując fale bólu w dłoni. Dopiero na zewnątrz puszczam Beth, która zatacza się lekko.

- Posłuchaj mnie, Bethany.

-Zostaw mnie, kurwa w spokoju- przekleństwo w jej pięknych ustach brzmi strasznie. Odwraca się i zaczyna iść w stronę drogi, ale podchodzę do niej i odwracam ją do siebie, ciągnąc za ramię.

- Bethany! Cholera jasna, posłuchaj mnie przez chwilę!

- Każesz mi słuchać, a nic nie mówisz?!

- Nie potrafisz zamknąć się na wystarczająco długo, żebym mógł! - nie zamierzałem na nią krzyczeć, ale po tym strasznym tygodniu, jaki przeżyłem, po prostu nie mogłem być spokojny.

- Jaki jest twój problem? Przychodzisz tu, wywlekasz mnie na zewnątrz jak psa i drzesz się na mnie. O co ci, cholera jasna, chodzi? - krzyczała na mnie tak głośno, że kilka osób, które stało przed klubem, odwróciło się w naszą stronę.

- O to, że uciekasz od nas bez słowa i spijasz się w pierwszym lepszym klubie! Co jest z tobą nie tak?! Cała twoja rodzina, którą jesteśmy, martwiła się o ciebie, do cholery! JA się o ciebie, kurwa martwiłem! - słowa wylewały się ze mnie, nie myślałem o nich. Po prostu musiałem je w końcu wykrzyczeć- Nie spałem, nie byłem w stanie nic zrobić. Wariowałem przez ciebie. Wariowałem, bo postanowiłaś sobie tak po prostu wsiąść do pierwszego lepszego samolotu i mnie zostawić! Byłem pewien, że nie żyjesz! Trzymałem się ostatniej nadziei, że do gabinetu nie wejdzie jakiś facet i nie oznajmi, że znaleźli twoje ciało w jakimś lesie!

Otworzyła usta zdziwiona. Kiedy tak stała, wyglądała tak bezbronnie, że miałem ochotę podejść do niej i ją przytulić.

- Nic o mnie nie wiesz - wycedziła przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do mnie powoli.

Już nie wyglądała spokojnie i niewinnie. Na jej twarzy malowała się wściekłość.

- To pozwól mi się dowiedzieć - w jej oczach, było tak dużo czerwonych żyłek, że nie było prawie w ogóle widać bieli.

- Nie zrozumiesz - warknęła i odwróciła się ode mnie.

- Nie dajesz mi na to szansy! Zostawiasz mnie, jakbym był nic nie wartym gównem! Ty... wciąż grasz ze mną w różne gierki. Mówisz, że ci zależy, że mnie kochasz, a w rzeczywistości wciąż mnie odpychasz! Jesteś gorsza niż twoja matka! - cholera, nie powinienem tego mówić.

Podnosi na mnie wzrok, a to, co w nim widzę, powala prawie mnie na kolana. Nienawiść... jest pełne nienawiści i odrazy.

- Nigdy, przenigdy, nie waż się mówić źle o mojej matce! - wykrzyczała mi w twarz.- Nie znałeś jej i nie masz żadnego, kurwa, pojęcia, jaka była!

Zacisnęła pięść i cofnęła łokieć, gotowa znów mnie uderzyć. Przygotowałem się na uderzenie w twarz. Nie obronię się, zasłużyłem. Cios nie nadszedł. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że ktoś odciąga Bethany ode mnie. Z nią stała wysoka szatynka, ubrana cała na czarno i w bardzo wysokich obcasach, przez co była wyższa od Beth.

Dziewczyna trzymała ją za ręce od tyłu, kiedy Bethany starała się uwolnić z jej odcisku. Nie szło jej to najlepiej. Kiedy usiłowała podnieść kolano, żeby ją kopnąć, dziewczyna podcięła jej nogi i obydwie wylądowały na ziemi. Nieznajoma na górze. Kolanami przytrzymywała jej nogi, którymi Beth usiłowała ją z siebie zrzucić. Ręce zaciskała mocno na jej nadgarstkach, dzięki czemu Bethany nie mogła jej podrapać. Czarne włosy przybyłej dziewczyny smagały leżącą dziewczynę po twarzy. W końcu Beth poddała się i przestała walczyć.

Patrzyłem na nie z otwartą buzią. Kim, do diabła, jest ta dziewczyna?

Beth uśmiechnęła się krzywo do szatynki.

- Kimberly.




But slowly, I'm losing faith...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz