Rozdział 24

813 68 5
                                    

Obudziłam sie i od razu uderzyl we mnie metaliczny zapach. Zapach krwi. Przerażona otworzyłam oczy i na swoich rekach az po łokcie czerwoną maź. Otępiała spojrzałam na dół, na swoje ubranie. Całe we krwi. Obok mojego buta leżała postać twarzą w dół. Na plecach miała trzy rany kłute. Schyliłam się z zamiarem przewrócenia tej osoby na plecy, ale nagle z powrotem stanęłam wyprostowana. Patrzyłam z przerażeniem na zakrwawiony nóż w mojej dłoni. Odskoczyłam zszokowana i wypuściłam narzedzie z ręki.
- To ja go zabiłam? - szepnęłam sama do siebie.
Nie wiem co się dzieje, ani kim jest człowiek, którego zamordowałam. Nie odważyłam się go przewrócić go tak, żeby zobaczyć jego twarz.
Zaczełam biec. Biegłam jak najdalej i jak najszybciej. Chciałam tylko uciec od tego. Od krwi. Od jej zapachu. Od jej koloru. Od wszystkiego, co się z nią łączy.
- Bethany! Bethany! - szept w końcu przerodził się w krzyk.
***
Spocona usiadłam na łóżku. Nade mną pochylał się ten chłopak który, jak mi się wydawała, chce nam pomóc.
- Beth, już dobrze. To był tylko zły sen. - szeptał uspokajająco. - Nie masz się czego bać, ale teraz musisz wstać. Wyciągniemy was stąd. - chwila, co?
- Jak to wyciągniecie? Jacy "my"? Dlaczego mi pomagasz? I kto jeszcze chce to zrobić? Jak chcecie nas wyciągnąć? Po której jesteś stronie?
Byłam prawie pewna, że nie zrozumiał ani słowa z tego co powiedziałam. Nie dziwię mu się. Strasznie bełkotałam. Nadal byłam przerażona po koszmarze.
- Później ci wszystko wytłumaczymy. Chodź. Ubierz się. My zaczekamy przed drzwiami.
Rzucił na łóżko torbę, wskazał białe drzwi po drugiej stronie pokoju i wyszedł.
Zostałam sama. Siedziałam jeszcze jakiś czas na łóżku. Musiałam sobie to wszystko przemyśleć.
Kim jest ten chłopak? Dlaczego jesteśmy tak podobni? Może to mój brat? Może to syn mojego ojca, o którym Cole mi powiedział?
Ale to nie może być mój przyrodni brat. Przecież mamy taki sam kolor oczu, a ja odziedziczyłam go po mamie. Wygląda na mniej więcej w moim wieku. To mój brat bliźniak? Nie, to niemożliwe. A może jednak?
Mam brata. Może nawet brata bliźniaka. To mi się nie mieściło w głowie. Dlaczego moja mama to przede mną ukrywała? Że mam ojca? Brata? Dlaczego mi to zrobiła? Dlaczego Cole nie chciał, żebym ich poznała?
Po moim policzku spłynęła samotna łza, którą szybko starłam. Nie mogę sobie pozwolić na słabość. Muszę zdecydować, czy mogę ufać temu chłopakowi. Być może mojemu bratu. Nawet go nie znam. Ale chyba nie mam innego wyjścia. Muszę mu zaufać. Muszę uwolnić Kat, zanim rzeczywiście ją zabiją.
Zerwałam się szybko z łóżka i pobiegłam do łazienki. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na pokój w którym się znajdowałam.
Nie było to to samo pomieszczenie, w którym zwykle byłam przetrzymywana. Ściany były pomalowane na ciemny odcień beżu. Drzwi do łazienki jak i te wejściowe były z drewna. Łóżko na którym leżałam było tak duże, że bez problemu pomieściłoby trzy osoby.
Dziwne. W moim poprzednim pokoju było dużo gorzej. Nie miałam teraz czasu na rozmyślania. Musiałam uratować siebie i Kat.
W torbie były czarne obcisłe spodnie, czarna koszulka z dekoltem w serek, czarny sportowy stanik i para sportowych butów.
Ubrałam się szybko i na dnie torby zobaczylam jeszcze pas.
Wzięłam go do ręki. Pas na broń? Ale ja nie mam broni. Wzruszyłam ramionami i zapięłam go na biodrach. Związałam jeszcze włosy w kucyka i wyszłam z pokoju.
***
Za drzwiami stał ten chłopak z osobą, której się nie spodziewałam.
Rzuciłam się Cole'owi na szyję i poczułam jak jego silne dłonie obejmują mnie w pasie i przyciskają do siebie. Schował twarz w moich włosach i tulił tak do siebie.
- Tak bardzo się martwiłem - wyszeptał.
- A ja bardzo za tobą tęskniłam - stanęłam na palcach i przycisnęłam lekko swoje usta do jego. Natychmiast przejął inicjatywę i przejechał językiem po mojej dolnej wardze, prosząc o dostęp, który mu dałam.
Całowaliśmy się jakby świat miał się skończyć razem z naszym pocałunkiem.
Przerwało nam dopiero znaczące chrząknięcie. Oderwaliśmy się od siebie i odwróciliśmy w stronę chłopaka o brązowych oczach. Takich jak moja mama i ja.
- Przykro mi, że muszę przerwać tą jakże piękna chwilę, ale naprawdę musimy iśc. Przypominam, że prawdopodobnie już zauważyli brak broni. - nagle jego oczy zaświeciły i jakby sobie coś przypomniał. - A własnie. Broń dla ciebie.
Podał mi idealnie leżący w mojej dłoni pistolet z tłumikiem. Nie był typowo "babski" co mnie ucieszyło. Nienawidziłam ludzi, którzy myślą, że mam cycki, to jestem słaba. To nieprawda.
- Dzięki, ummm... - chciałam mu podziękować, ale nadal nie znałam jego imienia.
- Nathan, ale mów mi Nate. Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć.
Moje serce stanęło. Domyślałam się, co chce powiedzieć. - Jestem twoim bratem. - powiedział to jakby mówił, że dzisiaj świeci słońce.
Skrycie wiedziałam, że tak musi być,ale powiedzenie tego głośno sprawiło, że jeszcze bardziej mnie to zszokowało.
Popatrzyłam na Cole'a ale on unikał mojego wzroku.
Chciałam coś powiedzieć, ale Nate był szybszy.
- Nie mamy czasu. Idziemy. Bethany, wiesz jak używa się pistoletu? - popatrzył na mnie z obojętnością - Nie chcemy, abyś nas opuźniała.
Stanęłam zszokowana. Że co?!
Miałam ochotę dać mu w twarz. Kolejny facet, który uważa, że kobiety są słabsze. Jeszcze się przekona.
Ale teraz musimy się stąd wydostać.
***
Hej, kochani!
No i jest kolejny rozdzialik *.* Mam nadzieję, że się Wam podoba i obiecuję, że już niedługo będzie więcej akcji ;)
Dziękuję Wam, za 15 tysięcy wyświetleń! Jesteście wspaniali! Kocham Was i do następnego rozdziału, który będzie już niedlugo ^^
PS Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania! To bardzo motywuje :*



But slowly, I'm losing faith...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz