postępy też są trudne

47 7 7
                                    


Hiiii
Szczerze mówiąc, zbieram się do napisania rozdziału jakoś tydzień. Ciągle nie było okazji i czasu, nawet teraz za bardzo nie mam, ale jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie napiszę xddd. Więc w końcu udało mi się do tego usiąść!

Ten rozdział będzie takim updatem co do tego jak idzie mi z tymi postępami o których mówiłam w poprzednim rozdziale.

Powiem wam, że nie było zbyt kolorowo. Tzn, hm jak to powiedzieć......
Pierwszy tydzień po napisaniu rozdziału był najtrudniejszy, a raczej mocno burzliwy. Czułam się w większości dziewczyną. Od tamtego momentu jakby ta strona mnie została uwolniona i zaczęła korzystać z wolności. Na początku byłam mega podekscytowana. Akceptowałam to i byłam szczęśliwa, że w końcu mogę być sobą i nie muszę się ograniczać.
Aleeeee

Powstał nowy problem.
Męska płeć tak jakby się.... zirytowała. I wiem, że teraz opisuję to w taki sposób jakby moje płcie były osobnymi jednostkami, ale tak po prostu łatwiej mi opisywać co czuję i będę tak robić. Więc wracając. Przez to jak męska płeć była wcześniej faworyzowana, najczęściej się wyłaniała i w sumie miała stabilny grunt, tak teraz równowaga znowu się zaburzyła. Damska zdominowała "wychodzenie" i ciągle czułam irytację z tej drugiej strony. To było....dziwne. Jednocześnie czuć wolność i radość, a irytację i taką jakby zawiść? Tak czy inaczej, czułam jakby nadchodziła kolejna wojna. Na szczęście udało mi się w porę poukładać wszystko w głowie i "wytłumaczyć" moim płciom (teraz to serio śmiesznie brzmi), że mają wszystkie takie samo prawo do "wychodzenia". No i wszystko w miarę się ustabilizowało.

Iiii mogę powiedzieć, że oprócz tego małego kryzysu, naprawdę dobrze mi idzie! Udało mi się kilka razy (bo więcej jak na razie nie umiałam wytrzymać xd) ubrać się bardziej dziewczęco, chociaż z tym też był problem, bo jak się okazało, nie mam praktycznie żadnych damskich ubrań. PRAKTYCZNIE ŻADNYCH. Ale udało się i czułam się o dziwo komfortowo. Cały dzień mogłam czuć się dziewczyną i to wyrażać. I to bez żadnego poczucia winy i negatywnych myśli z tyłu głowy!!!

Widzę takie drobne różnice i postępy. Chociażby ostatnia sytuacja w szkole z poproszeniem chłopaków o przeniesienie stołów, a dziewczynom krzeseł (bo wiadomo, mężczyźni silniejsi co nie...:>). Normalnie zawsze zrywałam się do tych głupich stołów żeby za wszelką cenę coś udowodnić. A ostatnio? Z wielkim uśmiechem wzięłam te krzesła i kurde czułam się z tym dobrze. Nie chciało mi się stołu i to było jak najbardziej okej. Długo byłam z siebie dumna. Albo kiedy mój brat i siostra zaczęli grać w piłkę nożną, to kiedyś oczywiście zaczęłabym z nimi grać (bo w końcu piłka nożna to sport dla mężczyzn, prawda? :>), ale tym razem szłam sobie bez stresu i bez zmuszania siebie do czegoś, czego nie chcę robić. Czułam się wtedy 100% dziewczyną i było mi z tym dobrze.

Ostatnio też pewne określenia wydają się mniej krzywdzące. Np. mój deadname albo komplementy. Jakoś mnie to nie rusza, albo wywołuje uśmiech. W końcu nie czuję presji. Nawet jeśli otrzymuję komunikaty sprzeczne z tym kim się czuję w danym momencie, to tak jakby ta płeć którą wtedy się nie czuję a do niej mógłby być skierowany komunikat, czuje się dobrze, przez co ta płeć która "wyszła" i jest prowadzącą, nie bierze tego do siebie, a komunikat trafia tylko do tej płci, która by się z niego ucieszyła.
Radzę przeczytać to zdanie kilka razy żeby się połapać. Lepiej tego teraz nie umiem wytłumaczyć 😭😭
Na potrzeby lepszego zrozumienia można sobie zamienić słowo komunikat na komplement taki typowo rozumiany jako skierowany do jakiejś konkretnej płci.

Jak widać jest dobrze. Udaje mi się bez presji progresować i radzić sobie z nową sytuacją. Mogę zapewnić, że takie pogodzenie się z tym kim się jest całkowicie, sprawia, że żyje się znacznie lepiej i łatwiej. Dużo spokojniej.

Jednak wszystko nie jest takie proste.
Ostatni czas mojego życia mogę nazwać tylko jednym określeniem: niesamowity progres w bardzo trudnych warunkach. Ostatnio pracuję nad dosłownie wszystkim w sobie. Iii... wszystko mi wychodzi. Jestem z siebie naprawdę dumny i wzruszony, bo w końcu pierwszy raz w życiu jestem tak daleko w wychodzeniu z różnych ciemnych miejsc w mojej głowie. Jednak... warunki naprawdę są okropne. Przez to połączenie progresu z warunkami jest... różnie. Mogę powiedzieć tak- czuję się dobrze, ale jestem w złym stanie. (Albo na odwrót......?)
W ten weekend doskonale zdałem sobie z tego sprawę. Wróciły mi ataki paniki i stany lękowe. Wydaje mi się, że dzieje się ten sam naturalny proces co zawsze. Zawsze kiedy idzie mi dobrze, progresuję, wyłaniam się z ciemności, zawsze musi pojawić się moment wyrzutu. Tak działają początki. Kiedy się staram i mi wychodzi, przychodzi presja i lęk przed porażką. Wtedy wyrzucam wszystkie ciężkie emocje, które się nawarstwiły.

Iiii tutaj przychodzi kolejny progres. W ten weekend los wystawił mnie na próbę. Nastąpił owy wybuch i to na spotkaniu z przyjaciółmi. Zacząłem swój proces autodestrukcji i chęci odstraszenia innych żeby ich nie zranić oraz żeby oni nie zranili mnie. Myśli pojawiły się w głowie, namawiały mnie do tego. Ale... okazało się, że wykształcił się u mnie jakiś zdrowy mechanizm. Powiedziałam sobie, że w końcu muszę komuś zaufać. Że nie chcę być ciągle w tym sam, że nie chcę nikogo więcej stracić przez mój strach. Udało mi się.
Zadziwia mnie to jak ostatnio dobrze mi idzie. Nawet jeśli upadam, podnoszę się i nie zaczynam od początku jak kiedyś. Muszę iść dalej.

Dowiaduję się o sobie więcej. Na pewno skorzystałam z okazji, żeby poznać lepiej moją damską stronę. Okazało się, że praktycznie jej nie znam. A ona.... bardzo mnie zaskoczyła. Dowiedziałam się, że stwierdzenie, o którym byłam całkowicie pewna przez kilka lat i jeszcze dwa tygodnie temu również w 100%, nie jest do końca prawdziwe. To najmocniej mnie zaskoczyło ze wszystkich innych rzeczy. Nie zdradzę o co chodzi i jak to odkryłam, bo to coś bardziej intymnego, ale piszę o tym tutaj żeby pokazać, jak niewiele wiedziałam o mojej damskiej stronie. Będę się teraz więcej jej przyglądać haha.

Co do tego całego tematu, to wydaje mi się, że mam jeszcze wiele do powiedzenia, ale chyba dosyć jak na ten moment. Jak będzie co mówić, to będę rozwijać i dalej o tym pisać w następnych rozdziałach.

Została jeszcze jedna rzecz. Coming out.........
Nie udało się :))))))))))))
Na ostatni moment dowiedziałam się, że nie będę z nią w domu sam na sam, poza tym byłem w bardzo złym stanie, więc wychodzenie na dwór odpadało. No iii ostatnio moja mama sprawia, że nie chcę jej mówić. Nasze kontakty są gorsze przez to jak ostatnio zlekceważyła moje słowa o moim stanie i jak niefajnie się zachowywała ostatnio w stosunku do mnie. No cóż, nie wiem kiedy jej powiem i czy w ogóle uda się przed urodzinami.

Co do urodzin, to codziennie odliczam dni xddd. Chcę już mieć to za sobą. Chcę sobie powiedzieć: okej, przeżyłxś do 18, teraz możesz umierać xdd. Ostatnio też wpadłxm w małą panikę, że mogę nie dożyć do tych urodzin. Zostało tak mało... 47 dni. Może to naiwne myślenie, ale czuję że trochę się zmienię po tych urodzinach. Że mój sposób myślenia i nastawienie się zmienią. Przynajmniej mam taką nadzieję. Chcę się odciąć od przeszłości, a osiemnastka jest dobrą okazją.

Ogólnie już chcę żeby było po wszystkim. Chcę w końcu zaznać spokoju. Chcę żeby przestało boleć.

Czy ktoś mógłby napisać moje imię?

Matt 11.01.24r.

Pamiętnik osoby genderfluidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz