Rozdział trzynasty

292 4 4
                                    



Po godzinie czekania, serwis zabrał auto na lawetę.

Wylądowaliśmy na jakimś pustkowiu. Zanim
gościu sprawdził co dokładnie dzieje się z autem, minęły dwie godziny. Było już ciemno. Nie było opcji, ze zdążymy do charleston na czas.

- czemu nie mogliśmy pojechać moim autem. - westchnęłam.

- Też się zastanawiam. - dodała kie.

Wstałam i podeszłam do pope'a. 

- okej, myślę że to zawór dolotowy.

- Mogę to zrobić szybciej, ale za wyższą cenę.

- Okej, pope ja zapłacę. - dodałam.

Wróciłam do auta. Kie i jj, zachowywali się dość dziwnie, ale byłam tak zmęczona, że nawet nie próbowałam dopytywać.

- Kenzie! Chodź no tutaj! - pope mnie zawołał.

Udałam się do środka, aby zapłacić. Facet podał nam rachunek. Wynosił 370 dolarów. Myślałam, że będzie gorzej.

Doszedł do nas jj. Był dość.. spięty? W każdym bądź razie, był dziwny.

- 370 dolarów?! Poważnie? - jj próbował negocjować niższą cenę, ale to naprawdę nie był nasz największy problem.

- Kenzie, jesteś pewna?

- A co innego nam zostało, pope? Naprawdę nie umrę, jeśli zapłacę tyle pieniędzy. Szczerze mówiąc obawiałam się że kwota będzie dużo wyższa.

*****

Pojechaliśmy jeszcze kawałek, gdy wszyscy byliśmy już tak zmęczeni, że zaparkowaliśmy i położyliśmy się na pace.

Niebo było przepiękne.

Razem z kie, mimo to nie mogłyśmy zasnąć.

Delikatnie wyciągnęłyśmy z ręki jj'a piersiówkę i upiłyśmy spory łyk. Chwilę wpatrywałyśmy się w piękne gwiaździste niebo, a po chwili przytuliłam się do jj'a i próbowałam zasnąć. Kątem oka zauważyłam, że Kiara cmoknęła pope'a w policzek.

Mega słodziaki.

Jj na chwilę się przebudził i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi.

****

Z samego rana wyruszyliśmy w drogę. Ja byłam nieco zmęczona, więc opierałam głowę na udach jj'a przysypiając.

- ciekawe, gdzie teraz jest John b I Sarah. - cicho westchnęłam.

Wzięłam rękę blondyna i złączyłam ją ze swoją. Chłopak nawet na mnie nie spojrzał.

Podniosłam się i usiadłam prosto, puszczając rękę blondyna. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam że pomału wjeżdżamy do charleston.

- ci cali limbrey'owie to ważniaki. Rządzą charleston od 300 lat. Przy nich nasze snoby to płotki.

- Jesteś pewny, że to tutaj pope? - zapytałam chłopaka.

- Tak.

Wszyscy wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy do posiadłości.

Dom był mocno zabezpieczony. Brama była bardzo wysoka i miała kolczatkę.

pope zapukał do drzwi. Nagle wyszedł do nas jakiś facet.

- Ty jesteś pope, tak?

- Tak. Pan limbrey? - zapytał niepewnie chłopak.

- Pani limbrey, czekała na ciebie wczoraj.

- Przepraszam bardzo, ale auto nam się zepsuło.

- Wściekła się, gdy się nie zjawiłeś.

My heart - outer banks Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz