Evan otworzył oczy, ale coś było inaczej. Ah, no tak. Leży sobie po prostu w nie swoim domu pod cieplutką kołderką, a obok niego leży jego miłość życia. Przepiękne rozpoczęcie dnia.
Evan był w szoku, że wstał wcześniej od swojego chłopaka, bo zazwyczaj było na odwrót, ale cieszyło go to, bo był dumny z Barty'ego, że ten wreszcie się aż tak nie przemęcza.
Obydwoje stawali się lepszymi wersjami siebie, chociaż w głowie Evana nadal krążyły wszystkie momenty kiedy był nafurany, mimo że obiecał, że już dawno z tym skończył.
Wyjście z nałogu nie jest proste. Evan zdołał wytrzymać już pare dni. Bez zioła, kwasów, kryształu i innych gówien. Podobno aby wyjść z nałogu trzeba samemu chcieć to zrobić dla siebie, ale Evan miał inaczej. Mogłby wykańczać cały swój organizm, aż nie umrze i nie przejmował by się niczym, ale brunet leżący obok niego mu na to nie pozwalał, Rosier chciał wyjść z nałogu nie dla siebie, a dla niego.
Evan przyglądał się swojemu chłopakowi, aż jego uwagi nie odwróciło pukanie w szybę. Wstał z łóżka i otworzył okno, aby dostrzec, że na parapecie siedzi sowa. Evan wziął list, pogłaskał ptaka i wysłał go z powrotem. Nie poznawał tej sowy. Nie wyglądała jak żadna z sów jego przyjaciół. Pomyślał, że może należy do Barty'ego, w końcu przyleciała pod jego okno. Nie chcąc naruszać jego prywatności po prostu odłożył list na półkę, i poszedł do łazienki, aby się trochę odświeżyć.
Kiedy wrócił, Barty siedział na łóżku z rozwalonymi na wszystkie strony włosami, i lekko opuchniętą po śnie twarzy. Przetarł rękami oczy próbując zrozumieć w jakim uniwersum się znajduje, a kiedy już zaczął cokolwiek kumać zauważył list na półce.
-Twój?-zapytał i wskazał na list.
-Nie, myślałem, że twój.
Barty wziął list i zaczął obracać go w dłoniach. Po chwili rozdarł kopertę i wyjął ze środka kartkę.
-Mamy zaproszenie-powiedział po chwili-Regulus zaprasza nas do jakiegoś kolegi Jamesa. Na imprezę.
-Wyśmienicie, miałem ochotę się najebać, kiedy? I gdzie?
-Pisze, żebyśmy spotkali się u Jamesa, dzisiaj, o siedemnastej.
-W porządku, ale wrócimy o dwudziestej drugiej, bo wtedy jemy kolacje wigilijną.
Cały dzień zleciał całkiem szybko i spokojnie. Słuchali muzyki, tarzali się w śniegu, całowali, palili. Nic nadzwyczajnego. Wybijała powoli siedemnasta, więc postanowili wyjść z domu. Z listu dowiedzieli się gdzie konkretnie jest dom Potterów i korzystając z Błędnego Rycerza dostali się szybko na miejsce. Zauważyli mugolski dom, który wyglądał na całkiem komfortowy. Podeszli do drzwi i zapukali pare razy. Po chwili drzwi otworzyły się na oścież a przywitał ich wysoki mężczyzna o ciemniejszej karnacji.
-Dzień dobry, czy to dom państwa Potter?-zapytał Barty.
-Och, Barty Crouch Junior, witaj, co cie do nas sprowadza?
-Jest może James?
-Tak jest, zaraz go zawołam, wejdźcie-zaprosił ich do środka a po chwili po schodach zszedł James, który wyglądał jakby auto go potrąciło, a tak naprawdę po prostu spał.
-Stary, jest siedemnasta.-zaśmiał się Rosier na widok gryfona.
James przetarł powoli oko i rozciągnął się.
-Powiedzcie to swojemu koledze, który potrafi nie spać całą noc i obudzić się o piątej rano, w przerwie świątecznej!
-Wiesz, dzielimy z nim dormitorium. Wiemy o której wstaje.-powiedział Barty.
CZYTASZ
Jezioro bez dna (jegulus) (rosekiller)
RomanceRegulus Arcturus Black,pan idealny,praktycznie dziecko,które boi się samotności ale zarazem nie lubi przebywać wśród ludzi. Chłopak,który tonie w jeziorze uczuć i samotności,które jakby mogło się wydawać nie ma dna. Sam je sobie wykopał i napełnił...