Rozdział 43: Spotkanie rodzinne (cz.1)

318 13 1
                                    

NA DOLE ROZDZIAŁU INFORMACJA, Z KTÓRĄ ZAINTERESOWANYCH ZAPRASZAM DO ZAPOZNANIA SIĘ!

Nie sądziłam, że całość mojego wyjazdu minie mi aż tak szybko. Praktycznie nie odczułam tego, że byłam poza granicami własnego kraju w sprawach biznesowych na niemalże cały tydzień. Przez cały ten czas byłam zajęta pracą, co znacznie przyspieszyło trwanie podróży służbowej. Mimo wszystko pomiędzy licznymi obowiązkami byłam jeszcze w stanie znaleźć czas dla siebie, aby móc w spokoju wyjść na miasto, a także na to, by móc porozmawiać przez telefon z Kylianem, ale także Bruną, czy nawet Achrafem, który zdążył w przeciągu tak naprawdę 3 dni mojego planowego pobytu w stolicy Włoszech, wymyślić "zemstę idealną", gdzie wszystko było dopięte tak naprawdę już na ostatni guzik i czekało tylko na sobotnie popołudnie, które zbliżało się wielkimi krokami. Godzina X była coraz bliżej, a ja już na samą myśl miałam mdłości, spowodowane okropnie dużym stresem i obawami, że coś pójdzie nie po naszej myśli i zamiast to naprawić, wszystko zepsujemy.

Czas mojego wyjazdu okazał się być mocną próbą dla mojej relacji z Kylianem, tym bardziej po tym, czym zdecydował się ze mną otwarcie podzielić kilka godzin przed moim wylotem. Po tej rozmowie potrzebował chwili czasu na przemyślenie wszystkiego, tak samo zresztą jak i ja, jednakże nie potrzebował go aż tyle, ile potrzebowałam go ja. Dosyć szybko podjął dojrzałą decyzję i postanowił w znaczącym stopniu postarać się panować nad swoją zazdrością i obawami nią kierowanymi, tym samym dając nam szansę na to, żeby spróbować zbudować zdrową relację, w której przyszłość - co najważniejsze - oboje wierzymy. Cieszyło mnie to, chociaż prawdę mówiąc wciąż przez resztę wyjazdu odczuwałam względem niego pewien żal, wynikający z tego, co powiedział. Zrozumiałam, że im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym bardziej zasadnym w mojej opinii był sposób mojej reakcji na jego słowa. W tamtym momencie nie tyle co byłam zraniona, a najzwyczajniej w świecie wściekła na niego i jego sprzeczne ze sobą zachowania. Chciałam żeby cierpiał chociaż w 10% tak jak ja w tamtym momencie, tuż po usłyszeniu jego słów, ale swoją reakcją i zdeterminowaniem do tego, by jak najbardziej go zranić, najpewniej osiągnęłam nie 10, a 110% tego, co odczuwałam ja sama. Najpewniej ciągnęłabym to dalej, gdyby nie to, że pierwszy raz w życiu miałam okazję zobaczyć go niemalże na skraju płaczu. Wtedy poczułam naprawdę mocne ukłucie w klatce piersiowej, rozumiejąc, że pierwszy raz w życiu mogłam go realnie zranić tak mocno, że nie był w stanie trzymać swoich uczuć na wodzy i po prostu przelałam tym szalę goryczy. Czułam wtedy niesamowite wyrzuty sumienia i wiedziałam, że to najwyższa pora, by sobie odpuścić. Właśnie to w tamtym momencie zdecydowałam się "okłamać go" w kwestii, że wierzę kompletnie w jego słowa, chociaż prawda była zupełnie inna. Nie wierzyłam mu ani trochę i wiedziałam, że jedynie desperacko próbuje odwrócić to, co spowodował, starając się odwołać swoje słowa, licząc przy tym, że jeszcze nie jest na to za późno. Po tym jednak wciąż byłam na niego zła, ale do momentu wylotu, po prostu udawałam, że tak nie jest. Dałam mu szansę na to, by udowodnił mi, że jest w stanie zmienić swoje podejście do naszej relacji, tym samym pokazując mi, że naprawdę mu na mnie zależy. Musiał mi to pokazać, mimo tego, że nie wiedziałam jakiego sposobu okazania mi tego od niego wymagam.

Zrozumiał swój błąd naprawdę szybko, bo tuż po moich słowach, w których to podkreśliłam jego bezmyślność w postępowaniu - najpierw mówił jedno, a później drugie, kompletnie zaprzeczając temu, co powiedział jako pierwsze. To wszystko było o tyle przykre i raniące, że w pierwszej kolejności wypowiedział coś, co ja szybko, tuż po tym, jak zdecydował się na kompletną szczerość, odebrałam jako najgorsze z możliwych kłamstw, które mógł tylko wypowiedzieć. Było ono najgorsze, dlatego, że dał mi tym złudną nadzieję, którą odebrał mi równie szybko, mówiąc wprost kompletne zaprzeczenie swoich poprzednich słów. Ja, w przeciwieństwie do niego mówiłam od samego początku szczerze, a on ostatecznie przyznał, że wszystko, co powiedział dzień wcześniej to co najwyżej "jego marzenia". Najbardziej w tym wszystkim chyba jednak zabolał mnie fakt tego, że jego sposób myślenia o nas, był jednoznaczny z tak naprawdę brakiem zaufania do mnie i wiary w to, co mówiłam mu - moim zdaniem zbyt rzadko - kompletnie szczerze. Nie rozumiałam jakim cudem on mógł tak bezproblemowo oskarżyć mnie o to, że któregoś dnia go zostawię, a sam przy tym twierdził, że nie będzie miał prawa mieć mi tego za złe. Było to tak irracjonalne, że nie byłam w stanie uwierzyć w to, że mówił to z taką powagą.

Mon amour pour toi || KYLIAN MBAPPÉOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz