LXII

1.1K 80 36
                                    

Elizabeth obudziła się z grymasem na twarzy. Przez zasłonięte okna do pomieszczenia dostawała się tylko jedna smuga ostrego światła, która raziła ją prosto w oczy. Przesunęła się, aby uciec przed oślepiającym światłem dnia i ciężko wypuściła z ust powietrze. Sen wiele jej nie pomógł, czuła się jak wrak człowieka, zmęczona i obolała. Nawet nie miała zamiaru wstawać. Po omacku znalazła paczkę papierosów i odpaliła jednego. Próbując poukładać sobie w głowie strzępki wydarzeń, które miały miejsce ubiegłej nocy. Nie było to łatwe, bo tytoń szybko uderzył jej do głowy, przyprawiając ją o mdłości. Ten stan chwilowego ogłupienia wydał jej się jednak przyjemny i ponownie zaciągnęła się, wbijając wzrok w sufit. 
Po wczorajszym stresie praktycznie nie pozostało śladu, a ona zamierzała jak najszybciej pogodzić się z sytuacją, w której się znalazła, miała tylko nadzieję, że dolegliwości fizyczne jej na to pozwolą. Podrapała swędzące ramię, na którym jej palce napotkały zadrapanie. Nieco podniosła się, nienaturalnie wykręcając ramię, aby obejrzeć rany. Nie były szczególnie straszne, ale gdy uświadomiła sobie ich pochodzenie, zerwała się z łóżka, chyba trochę zbyt szybko, bo cały pokój zawirował i musiała odczekać chwilę, by znów odzyskać orientację. Gdy to nastąpiło podeszła do lustra. Przeraziła się, gdy w odbiciu zobaczyła, że jej szyja ma fioletowy kolor. Podeszła jeszcze bliżej, żeby lepiej przyjrzeć się sinej skórze i westchnęła bezsilnie. Zsunęła z ramion koszulę nocną i przez chwilę przyglądała się w lustrze swojemu ciału, analizując obrażenia. Nic dziwnego, że czuła się jak wyjęta z grobu. Na początku chciała znów założyć piżamę i udać się pod kołdrę, ale ostatecznie wylądowała w wannie, w której siedziała chyba z dwie godziny. W zasadzie starała się o niczym nie myśleć, bo to tylko pogorszyło by jej samopoczucie. O dziwo nieźle jej to wychodziło.

 Założyła ołówkową suknię i odsłoniła okna. Słońce było już coraz niżej.
Wyszła z pokoju na cichy korytarz z zamiarem odnalezienia Narcyzy. Trafiła do pustej kuchni i jadalni. Zajrzała do gabinetu Lucjusza i do salonu. Miała wrażenie, że w dworze nie było nikogo, ale to nie było możliwe. Musiały w nim być przynajmniej trzy osoby, które miały zakaz opuszczania go. Otworzyła drzwi do pokoju, który wyglądał jak kolejny salon, z tą różnicą, że na środku stał zakurzony biały fortepian. Weszła do środka. Przyjechała dłonią po klapie instrumentu i z niezadowoleniem strzepała z palców pył, który się na nich osadził. Na etażerce obok zauważyła zeszyt z nutami należący do Narcyzy i bez konkretnego celu podniosła go. Wyjęła ze środka stare zdjęcie i przez chwilę się mu przyglądała. 
Gdy wreszcie odłożyła zeszyt, na niższej półce etażerki ujrzała rozpieczętowaną kopertę. Sięgnęła po nią, mimo tego iż wiedziała, że nie powinna czytać cudzej korespondencji. Adresatką była Narcyza Black, a adresatem jej były nauczyciel gry na fortepianie. Wyjęła z koperty pergamin i rozłożyła go. Niedbale prześledziła tekst, zatrzymując się na jednym ze zdań.  

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze.
Mam też nadzieję, że wszystko dobrze u Elizabeth.
Co u niej? Dalej jesteście tak nierozłączne jak przed laty?  

Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem. Wcale nie było u niej dobrze, a jej kontakt z Narcyzą zdecydowanie nie był taki jak kiedyś, mimo to ucieszyła ją ta niezobowiązująca wzmianka.

W przyszłym miesiącu będę w Londynie. 
Niestety tylko dwa dni. 
Gdybyś miała ochotę napić się ze mną kawy,
to 27 kwietnia o 18:00 będę w Mosscet.
To mugolski bar, mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.
Oczywiście Elizabeth też będzie mile widziana. 
Minęło tyle lat...

Elizabeth oderwała się od tekstu, żeby spojrzeć na kalendarz. Był dwudziesty szósty kwietnia, a ona poczuła ucisk w żołądku. Domyślała się, że Narcyza nie zamierza iść na to spotkanie, ale może ona powinna. Może to właśnie był ten znak od losu, o który prosiła wczoraj. 
Usłyszała kroki i szybko włożyła list do koperty i odłożyła ją na swoje miejsce. Jednak kroki ucichły, nim zdążyła wyjść z pokoju. Znów znalazła się na korytarzu, gdzie przyciągnęły ją otwarte drzwi na taras. Wyjrzała na zewnątrz i ujrzała państwo Malfoyów. Siedzieli przy stoliku i popijali kawę, bez słowa wpatrzeni w żywopłot. 

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz