XVII

1.3K 90 34
                                    

Elizabeth wykorzystywała resztki wakacji, aby nacieszyć się ciszą, spokojem i słońcem, które w gruncie rzeczy lubiła, jednak mniej, niż letni deszcz. Zwykle przychodził on po słońcu i ochładzał jej ciało oraz spragnioną wilgoci zieleń. Lubiła chłód deszczu, jego szum, wiatr, który wraz z nim przybywał i zapach, którym wypełniał glebę.
Czasami napotykała na korytarzach dworu osoby, które zakłócały jej spokój, nie wliczał się w nie Voldemort, który coraz mniej przebywał w posiadłości. Najgorsza z wszystkich była oczywiście Bellatrix. Dalej nie odpuściła swojej kuzynce, wydawać by się mogło, że z dnia na dzień była coraz gorsza.

– A więc teraz będziesz uczyć w Hogwarcie. Pomyśleć, że niektórzy myśleli, że możesz dorównać Panu. – Odezwała się złośliwie pewnego dnia LeStrange.

– Jestem też zastępcą redaktora naczelnego w Proroku i członkinią zarządu Ministerstwa Magii. A ty kim jesteś? Żoną? Niedoszłą kochanką? Służącą? 

– Jesteś taka głupia, że nie widzisz, że Pan próbuje się ciebie pozbyć?

– Gdyby chciał się mnie pozbyć, już by mnie tu nie było. Po prostu wie, że mam większe ambicje, niż niektórzy tutaj i bezczynne siedzenie mi nie odpowiada. – Odparła Havens i wstając od stołu, wyszła z jadalni, wiedząc jednak, że Bella ma trochę racji.
Chwilę po opuszczeniu jadalni, gdy była już w swoim pokoju i leżąc na łóżku kartkowała strony książki, której wybór nie do końca ją zadowalał, usłyszała stukanie. Podniosła wzrok i ujrzała za oknem sowę dobijającą się do niej. Usiadła i machnięciem ręki otworzyła okno. Podstawowe zaklęcia tego typu wychodziły jej z coraz większą łatwością, głównie dlatego, że zawsze gdy była sama, ćwiczyła je. Sowa wleciała do środka i upuściła kopertę na jej kolana, a gdy wyleciała, dała Havens kolejny pretekst do przećwiczenia swoich umiejętności, a było nim zamknięcie okna.
Czarownica uniosła brew, koperta zaadresowana była do Profesor Havens. Już znała to pismo i wiedziała spod czyjego pióra wyszła wiadomość. 

Spodziewam się ciebie w moim gabinecie, dzisiaj o siedemnastej.
Znasz już hasło. 
S.S.

Havens na dobre porzuciła zamiar czytania książki i wstała z łóżka, udając się po papierosa leżącego w papierośnicy na biurku. Nie miała planów na ten dzień, więc w zasadzie nie przeszkadzało jej to wezwanie, miała tylko nadzieje, że tym razem obejdzie się bez krwawych ofiar.



*

Wkroczyła do zamku w czarnej satynowej sukience do łydki, kolejnej już pozostałości po jej mugolskiej garderobie i stukocząc obcasami ruszyła do złotego gargulca, a jej opuszki palców błądziły po szmaragdzie wiszącym na jej szyi. Wypowiedziała hasło, którego wybór ciągle uznawała za abstrakcyjny i ruszyła przed siebie schodami. Gdy tylko zapukała, usłyszała zaproszenie, a raczej rozkaz wejścia, dobiegający ze środka.

– Dyrektorze. – Mruknęła wchodząc, a zaraz potem dostrzegła przy biurku mężczyznę, kreślącego coś piórem po pergaminie. Był skupiony, a czarne kosmyki włosów opadały mu na twarz. Po chwili zmierzył ją wzrokiem i stawiając ostatnią kropkę, odłożył pióro. 

– Coraz lepiej ci idzie nie spóźnianie się, Havens. Jeszcze z dwadzieścia wizyt i w końcu będziesz punktualnie.

– Myślę, że piętnaście by wystarczyło.

– Czy potrzebujesz kwatery, Havens?

– A czy nie każdy profesor dostaje kwaterę? – Odparła unosząc brew.

Czarne Szaty: Powrót Pana || Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz