Od początku tygodnia, a mamy piątek, dosłownie pomieszkiwałam u Deana. Rano wychodziłam do szkoły, później szłam do chłopaka aby zrobić projekt i wracałam późnym wieczorem. Dzięki takiej taktyce, wszelkie pytania rodziców zbywałam mówiąc, że jestem zmęczona. Szłam spać i unikałam niewygodnych odpowiedzi.
Właśnie siedziałam w salonie Cartera popijając herbatę, podczas gdy on wyszedł do sklepu, aby kupić coś do jedzenia. Przez całe dopołudnie nie robiliśmy zupełnie nic oprócz rozmawiania i siedzenia w ciszy podczas przeglądania telefonów. Projekt skończyliśmy już wczoraj, ponieważ nie dostał nam się zbyt wymagający temat. Chłopak okazał się osobą z którą można pogadać o wszystkim i o niczym oraz również pomilczeć, co bardzo ceniłam jeśli chodzi o kontakty z ludźmi.
Po około 15 minutach zgrzytnął zamek w drzwiach. Odetchnęłam w myślach, bo prawdę mówiąc zaczęłam się już lekko nudzić. Wstałam z kanapy i przeszłam do kuchni aby odstawić kubek do zlewu. Niestety los miał inny plan. Podchodząc do zlewu, potknęłam się o własne nogi i upuściłam naczynie, któro rozbiło się na kawałki. Westchnęłam zirytowana i ruszyłam w stronę korytarza w którym Dean trzymał miotłę i szufelkę. Nieco się zdziwiłam nie zastawszy go w pomieszczeniu. Sięgnęłam po poszukiwane przedmioty, a potem przed oczami miałam już tylko ciemność.
- Japierdole zabiłem ją!
- Uspokój się kurwa. Oddycha przecież.
- A jeśli się nie wybudzi? Przecież jej rodzice mnie zabiją.
- Parodiujesz..
- Łatwo ci kurwa mówić bo to nie ty przyłożyłeś jej z doniczki.
- Pisałem ci przecież do cholery, że mam gościa.
- Ale nie mówiłeś, że to laska. W dodatku grzebała w kuchni więc się nie dziw, że wziąłem ją za złodzieja.
- Stukła kubek kretynie.
Otworzyłam niepewnie oczy, od razu je mrużąc ze względu na intensywność docierającego do mojego organizmu światła.
- Japierdole, żyjesz! Dzięki ci Boże! Już myślałem, że cię zabiłem.
- Ciszej bo mi głowę rozsadzi – mruknęłam podnosząc się powoli na łokciach. Lekko kręciło mi się w głowie jednak dopiełam swego i usiadłam na łóżku.
- Jak się czujesz – odezwał się Dean.
- Bywało lepiej – mruknęłam – Mogę się dowiedzieć, kim jest to rozdarte coś? – zapytałam kiwając głową w stronę drugiego chłopaka przez którego krzyki miałam aktualnie ochotę wyskoczyć z okna.
- Gavin Brown – lekko się ukłonił – Do twoich usług.
- Nie podlizuj się, bo po tym jak przywaliłeś mi doniczką, szybko mnie nie udobruchasz – prychnęłam i przeskanowałam go wzrokiem.
Chłopak był wysokim blondynem o wesołym spojrzeniu zielonych oczu. Ubrany był w szarą koszulkę z jakimś rysunkiem oraz czarne szorty. No jego nogach znajdowały się białe buty oraz tego samego koloru skarpetki od firmy Nike. Jego lewą rękę przyozdabiało parę tatuaży.
- No przepraszam, że myślałem, że jesteś złodziejem – prychnął.
- Czy ja ci wyglądam na złodzieja? – otworzyłam oczy z niedowierzaniem pokazując na siebie dłońmi.
- Nie, ale mogłaś się tak nie skradać.
- Nie skradałam się – przewróciłam oczami.
- Niech ci będzie. Ale mimo wszystko mogłaś dać jakiś znak życia zanim zaczęłaś demolować kuchnię.
- Demolować? To tylko kubek, a nie cała zastawa – prychnęłam.
- Skończyliście? – odezwał się wreszcie Carter – Ty się połóż, a ty idź zrobić jakąś herbatę. Czy coś.
- Poradzę sobie sama – powiedziałam wstając. Zrobiłam to jednak zbyt gwałtownie przez co zakręciło mi się w głowie i na powrót opadłam na materac.
- Avery mówię serio. Połóż się i odpocznij, bo ten kretyn rozwalił na twojej głowie doniczkę. To nie są żarty.
- Nie ma opcji. Muszę wracać do domu bo jeśli nie, rodzice zaczną zadawać pytania, a ja nie mam ochoty szukać wymówek. W zasadzie i tak mi się już skończyły – mruknęłam.
- No chyba cię kurwa dupa szczypie jeżeli myślisz, że puszczę cię gdzieś w takim stanie. Zostajesz na noc i koniec dyskusji. Z twoimi rodzicami pogadam.
- Popierdoliło cię?! Chcesz żebym miała przewalone?
- Wstydzisz się mnie? – prychnął z niedowierzaniem.
- Nie. Oczywiście, że nie – odparłam szybko.
- To co w takim razie?
- Delikatnie powiedziawszy, uważają cię za margines społeczny – mruknęłam pod nosem, a brwi chłopaka wystrzeliły ku górze – Dodatkowo twierdzą, że masz za dużo wspólnego z różnymi nielegalnymi rzeczami, nie jesteś na naszym poziomie i tacy jak ty nie powinni się zadawać z takimi jak my – dodałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Naprawdę mocno musiałam dzisiaj dostać.
- Tacy jak ja mówisz? – prychnął – Tacy jak jak czyli tacy, którzy muszą codziennie po dwa etety harować i nie mają wszystkiego jak na tacy? Tacy jak ja, którym czasem ledwo związać koniec z końcem? Tacy jak ja, którzy mają inne marzenia od takich szych jak wy i muszą stanąć na rzęsach, aby cokolwiek udało nam się osiągnąć?! Szczerze.. Już wole być waszym pierdolonym marginesem społecznym, ale nikogo nie traktować z góry, niż tak się panoszyć.
- Dean.. – szepnęłam.
- A ty jak myślisz? Też jesteś zdania, że jestem jedynie pieprzonym marginesem społecznym, bo jestem osobą, która w pewnym tragicznym momencie swojego życia wdepta w bagno z którego trudno jej wyleźć?!
- Dean.. Proszę... - powiedziałam tylko nie będąc w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej.
- Jasne. W takim razie margines społeczny usunie się księżniczce z oczu – rzucił z pogardą i wyszedł z mieszkania z impetem trzaskając drzwiami.
Łzy strumieniami popłynęły z moich oczu. Oczywiście, że tak nie uważałam, ale po tym szokującym monologu chłopaka, jakby brakło mi języka w gębie. W ciągu tych paru minut dostrzegłam, jak opinia innych przez cały czas rani Cartera. Biedak cały czas jest oceniany i ludzie rzucają mu obelgami w twarz, a on się po prostu pogubił. Ale ludzie tego nie widzą. Pewnie jedynie nie liczni wiedzą jak jest naprawdę. Teraz do tych osób zaliczałam się również ja. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

CZYTASZ
Diamentowe Cienie
Roman d'amour18 letnia Avery Vanderbilt ma wszystko, czego można zapragnąć - pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin na Upper East Side, uczęszcza do elitarnego liceum i jej przyszłość wydaje się być już napisana diamentowym piórem. Jednak za błyszczącą fasadą...