🌷Rozdział 12🌷

8 2 0
                                    

Las spowijała nieprzenikniona ciemność. Ciężka mgła unosiła się nad gałęziami i z czasem opadała coraz niżej. Donośne hukanie sowy wywoływało ciarki na plecach, a łopot skrzydeł zmuszał niejedno stworzenie do wydania przerażonego krzyku.

Hiacynt z nastroszonym futrem i wysuniętymi pazurami stąpała ostrożnie po ziemi. Była twarda jak kamień, co niepokoiło kotkę jeszcze bardziej. Nie wiedziała, co to za miejsce i nie miała pojęcia jak się tu dostała. Gdzie jest Orzech?, myślała desperacko, ale nigdzie było choćby śladu po pręgowanym kocurze.

Raptem jej łapa natrafiła na gałązkę. Nie zdążyła w porę jej cofnąć, patyk złamał się na pół z głośnym trzaskiem. Hiacynt rozejrzała się dookoła w panice. Jakieś dziwne uczucie podpowiadało jej, że nie jest sama.

Wtem dostrzegła parę ogni we mgle. Na początku pomyślała, że to błędne ognie, lecz po chwili zza gęstej zasłony wychynął olbrzymi kształt. Miał ognistorude futro, gdzieniegdzie przepasane bielą, a ponadto potężne łapy z ostrymi pazurami i ogromne zębiska. A na dodatek zamiast tęczówek, oczy płonęły mu żywym ogniem. Zupełnie jak Orzech..., przypomniała sobie Hiacynt.

Ale nie mogła dłużej stać w bezruchu, bo lis warknął wściekle i rzucił się pędem w stronę kotki. Ta syknęła i prędko zniknęła w poszyciu. Gęsto rosnące krzewy blokowały jej pole widzenia, a przez korony drzew nie przenikało żadne światło. Biegła na oślep, w dodatku nie wiedziała gdzie.

Czuła na karku dyszenie drapieżnika, jej własne serce pędziło w zawrotnym tempie. Nagle jej oczom ukazało się światło, dochodzące z dalszej części lasu. Jeśli tam dotrze, może uda jej się uciec.

Na jej nieszczęście, potknęła się o wystający korzeń drzewa. Wrzasnęła w panice i uderzyła z hukiem o ziemię. Próbowała wstać, ale lis był już przy niej. Zamachnął się pazurami i rozwarł szczęki. Jego skowyt był przepełniony furią.

Uderzył łapą w kotkę. Krew trysnęła z jej boku, a Hiacynt runęła prosto do kałuży szkarłatnej krwi.

***

— Hiacynt!

Kotka przebudziła się z krzykiem. Serce pędziło jak szalone, dyszała ciężko. Ten sen wyglądał jak prawdziwy...

Podniosła wzrok. Orzech stał nad nią, w jego oczach można było dojrzeć troskę.

— Wszystko w porządku?

Hiacynt pokiwała głową, nie chcąc go niepokoić.

— Tak, tak. To po prostu...zły sen.

Orzech mruknął z aprobatą, chociaż nie wydawał się uradowany tą odpowiedzią.

Dwójka kotów zatrzymała się w głębi lasu liściastego. Opuścili już terytorium rodziny Hiacynta, jednak nie zdążyli odejść zbyt daleko. Czasami, podczas polowania, biała kotka była w stanie zwęszyć znajome wonie. Uczucie nostalgii przeszywało całe jej ciało. Niełatwo było jej pozbyć się tego wrażenia. Hiacynt i Orzech rozkopali śnieg przy korzeniach dębu i urządzili sobie w nich wygodne posłania. Nie były, co prawda, idealne, bo pień nie potrafił dobrze ochronić przed chłodem, ale to najlepsze, co w tej chwili oferowała im puszcza.

Orzech podreptał do Hiacynta i przysiadł obok. Kotka czuła przyjemne ciepło bijące od jego puchatego futra.

— Chyba teraz musimy iść na wschód — mruknął brązowy, pręgowany kocur, spoglądając w prawo.

— Czy masz jakąkolwiek orientację w terenie? — spytała niepewnie Hiacynt, kładąc uszy po sobie. Nie chciała nawet myśleć, jakie niebezpieczeństwa mogą czaić się na nieznanych terenach. Może istnieją drapieżniki jeszcze silniejsze i jeszcze straszniejsze niż lisy i wilki?

Orzech rozwiał jej wątpliwości.

— Nieee, nie martw się — odparł zabawnym tonem. — Zwierzyna zwykle jest uboga w tamtych okolicach. Żadne zwierzę się tam nie zapuszcza.

Śnieżnobiała kotka westchnęła z ulgą.

— To dobrze — mruknęła, wstając raptem na łapy. — Zimno mi. Lepiej chodźmy. Ruch pomoże nam się rozgrzać.

Dwójka kotów ruszyła żwawym krokiem na wschód, ocierając się futrami. Wszystko szło gładko.

Ale nawet nie mieli pojęcia, że z pozoru łatwe zadanie, może przysporzyć wiele kłopotów.

***

Hiacynt z trudem parła naprzód. Wielkie zaspy śniegu krępowały jej ruchy, a jej ciało przeszywał chłód. Bardzo dokuczał jej mróz. Nigdy nie widziała tak olbrzymich zasp. Na terytorium jej rodziny zima z pewnością nie była tak śnieżna.

— Hej, Hiacynt! — wołanie Orzecha przywróciło ją do rzeczywistości. — Chyba coś widzę!

Kocur z entuzjazmem rzucił się na przód. Hiacynt podążyła za nim, nie wiedząc, co takiego ujrzał.

Po chwili wszystko stało się jasne. By przedostać się na drugą stronę, będą musieli przejść przez zamarzniętą rzekę.

Kotka zerknęła na Orzecha. Całe jego podniecenie zniknęło niczym poranna mgła. Przełknął nerwowo ślinę i podreptał brzegiem koryta.

— Cóż...chyba pójdę poszukać jakiegoś innego przejścia...

— Hej — przerwała mu Hiacynt, truchtając do brzegu i lustrując wzrokiem zamarznięta taflę. — To nie będzie konieczne.

Ostrożnie położyła jedną łapę. Nie usłyszała żadnego dźwięku łamania lodu. Z większą pewnością siebie stanęła całymi czterema łapami na zamarzniętej tafli. Do jej uszu dobiegł cichy trzask, ale była pewna, że bezpiecznie przejdzie na drugą stronę, jeśli tylko będzie lekko stawiać kroki.

— To nie takie trudne, Orzech — rzekła do niego pokrzepiająco. — Chodź — ponagliła.

Po niedługim czasie lekko odbiła się od zamarzniętej powierzchni i wylądowała na ośnieżonym gruncie. Westchnęła z ulgą. Zerknęła współczująco na brązowego pręgowanego kocura, który podkulił ogon i trząsł się ze strachu.

— Orzech — powiedziała, chcąc podnieść go na duchu. — Chodź!

— Nie, Hiacynt, wracaj, poszukamy innej drogi...

— Nie będę marnować połowy dnia na ślepe błądzenie po lesie! Nie bądź tchórzem i przychodź tu natychmiast!

Orzech w końcu się odważył. Ostrożnie postawił jedną łapę. Już przygotował się, żeby ją cofnąć, ale Hiacynt ostro mu zabroniła:

— Nie! No chodźże tu!

Zniecierpliwiony ton śnieżnobiałej kotki w końcu go zmotywował. Lekko wskoczył na taflę i zaczął ostrożnie kroczyć.

Jednak przy każdym jego kroku lód straszliwe trzeszczał. Świadomość ukłuła Hiacynta w serce jak sosnowe igły. Orzech jest cięższy ode mnie. Nie da rady.

Ale nie mogła nic zrobić. Była bezsilna. Mogła tylko prosić naturę, aby tym razem okazała się dla nich łaskawa.

Pomimo niepokojących dźwięków wydawanych przez lód, wszystko wydawało się iść gładko. Aż do momentu, gdy jedna łapa Orzecha się poślizgnęła. Kocur wziął w płuca więcej powietrza, ale w tamtej chwili zapomniał o ostrożności. Jego przednia łapa uderzyła z impetem o taflę lodu, wysyłając lodowate bryzgi w stronę Orzecha.

— Nie!

Hiacynt chciała chwycić go za skórę na karku, ale było za późno. Głowa Orzecha zniknęła w lodowatej, mętnej wodzie.

***

995 słów

Hejka! Jestem troszkę chora, więc raczej nie będę nigdzie wychodzić przez dłuższy czas. Dzięki temu, w końcu zabiorę się za korektę PK. Zaczęłam chyba miesiąc temu i kompletnie zapomniałam XD Ale to nic, kiedyś skończę, prawda?

To tyle. Papa!

Cat <3

🌷Dziedzictwo Luny. Podróż Hiacynta🌷Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz