Śnieg chrupał pod ciężarem łap białej kotki. W zasięgu wzroku nie dało się dojrzeć choćby najmniejszego śladu zwierzyny. Las pachniał stęchlizną, co jednak nie zniechęcało Hiacynta do dalszego patrolowania. Determinacja wraz z desperacją pchały ją do przodu. Nie mogła teraz zawrócić, musiała znaleźć coś do jedzenia.
Ten przeraźliwy mróz przegonił stąd całą zwierzynę. Nie ma szans, że znajdę coś tak szybko. Pewnie znowu będę musiała podróżować aż do końca...
Wtem usłyszała szelest. Momentalnie zamarła, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi. O tej porze roku wszystkie liście leżą pod grubym śniegiem. Co więc mogło szeleścić?
Odgłos rozległ się ponownie. Kotka rzuciła łbem w lewo i ujrzała szarawego oposa, który umknął czym prędzej na widok Hiacynta. Zielone liście ulatywały z jego pyska.
Wzrok kotki powędrował pod młodą brzózkę. Znajdowała się tam sterta liści, owoców, korzonków i ziaren. Co ciekawe, cała ta kupa pożywienia była pochłonięta przez pojedynczą, ostrą i cuchnącą woń. Kotka na pierwszy rzut oka nie była w stanie określić do jakiego zwierzęcia należy, ale po bliższej inspekcji wnet odgadła tożsamość tajemniczego dawcy.
— Człowiek — szepnęła. Przypomniała sobie opowieści Luny, a także jej pierwsze spotkanie z tymi istotami.
Była wtedy wiosna. Luna zabrała całą rodzinę nad jezioro, które znajdowało się nie tak daleko od polany. W tamtej chwili zobaczyła nieowłosione stworzenia o kremowej, gołej skórze. Były niezwykle hałaśliwe i energiczne. Robiły wielki hałas, drażniły delikatne uszy śnieżnobiałej kotki. To nie było najlepsze pierwsze wrażenie.
I dobrze, mruknęła do siebie. Luna zawsze powtarzała, że gdzie są człowiecy, tam są i kłopoty.
Może i się myliła, bo wtem Hiacynt poczuła jeszcze inny zapach. Świeżą, soczystą woń. Na samą myśl o niej ślinka ciekła kotce po brodzie.
— Czy to... sarna?
Musiała się przekonać.
Zwinnie przeskoczyła przez zaspę śnieżną i rozejrzała się dookoła. W tej części lasu drzewa nie rosły tak gęsto, tworząc pośrodku polanę. W samym jej centrum znajdowała się zabita sarna, z której unosiła się para. Jakieś zwierzę urwało z ciała spory kawał mięsa. Ale wygląda na to, że już dawno opuściło to miejsce, mruknęła z ulgą Hiacynt i podreptała radośnie do łupu. Zanurzyła kły w soczystym mięsie i westchnęła z rozkoszy. Czuję, że nie jadłam tak dobrego mięsa od wieków!
Właściwie, nigdy nie jadła sarny, lecz mogłaby śmiało nazwać ją swoją ulubioną zwierzyną. Kęsy rozpływały się w pysku, a Hiacynt nie mogła przestać jeść. Przez długi czas na polanie panowała głucha cisza, przerywana jedynie odgłosami intensywnego przeżuwania.
W końcu kotka miała dość. Czuła się pełna i uważała, że zjadła zbyt dużo, ale nie miała ochoty tego przyznać. Dobrze było mieć choć raz pełny żołądek.
Już chciała odgryźć kawałek zwierzyny w celu zaniesienia go do Orzecha, kiedy przerwało jej przeciągłe wycie. Raptem stanęła jak wryta z nadstawionymi uszami. Jej tętno przyspieszyło. Zaczęła rozglądać się dookoła w panice, nie wiedząc z kim przyjdzie jej się zmierzyć.
Nagle do jej uszu dobiegł wściekły warkot i dzikie ujadanie. Zza drzew wychynęły trzy potężne sylwetki. Z początku kotka myślała, że to wilki, jednak się myliła. Te zwierzęta były nieco drobniejsze niż wilki, ale nie mniej groźne. Obnażyły kły i warknęły, jeżąc swoje czarno-białe, gęste futro. Jeden z nich miał na szyi brązowy sznurek. Urwały się od człowieków, wywnioskowała Hiacynt. Czy to oznacza, że to są te husky...?
Jednak nie miała więcej czasu na myślenie. Husky stojący na czele zawył przeraźliwie i rzucił się w pogoń za kotką. Hiacynt syknęła i czym prędzej zniknęła wśród brzóz.
Przywódca psiej bandy zawył ponownie, motywując swoich towarzyszy do pogoni za uciekającą zwierzyną. Husky pędziły z językami wyrzuconymi na wierzch. Ich łapy dudniły o podłoże. Psowate pędziły w zawrotnym tempie, bez trudu doganiając kotkę.
Hiacynta ogarnęła panika. Psy kłapały szczękami tuż przy koniuszku jej ogona i tylko jej zwinność była w stanie uchronić ją przed niechybną śmiercią w potężnych psich szczękach.
Wtem ujrzała przed sobą brzeg rzeki, która mogła okazać się ostatnią szansą na ucieczkę.
Ale raptem nadzieja prysnęła jak bańka mydlana. Największy z huskych złapał kotkę za ogon i szarpnął mocno. Hiacynt jęknęła z zaskoczenia. Odbiła się mocno od pnia drzewa, szkarłatna ciecz zaczęła płynąć wzdłuż jej boku. Syknęła z bólu i próbowała wstać, ale miała wrażenie, że wszystkie mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. A sfora była coraz bliżej.
Trójka psów warczała i skowyczała z ekscytacją. Wiedzą, że nie mam jak uciec.
Ostatecznie Hiacyntowi udało się wstać, ale psy odcięły jej każdą możliwą drogę ucieczką, a teraz stopniowo zacieśniały krąg.
Nie...to nie może być koniec..., myślała panicznie Hiacynt, ale wyglądało na to, że jej najgorszy koszmar miał właśnie stać się rzeczywistością.
Przywódca husky kłapnął szczękami i rzucił się w stronę kotki, obnażając kły i warcząc dziko...
Wtedy do uszu śnieżnobiałej kotki doszedł głośny wrzask. Husky zaskomlił i cofnął się z zaskoczenia.
Na jego łeb skoczył mały, zwinny kształt. Pies warknął wściekle i zaczął miotać się na wszystkie strony. Jego towarzysze tak się przestraszyli, również widząc krew zalewającą pysk ich lidera, że podwinęli ogony pod siebie i uciekli z piskiem.
Dwójka walczących szamotała się ze sobą jeszcze przez chwilę, ale niedługo potem i nieustraszony przywódca sfory wziął nogi za pas i uciekł w popłochu, potykając się o sznur, który zwisał z jego szyi.
Hiacynt dyszała ciężko. Teraz mogła przyjrzeć się bliżej swojej zbawczyni. Ta także odwróciła się w jej stronę.
Była to jasnobrązowa kotka w lekko ciemniejsze pręgi. Spoglądała na Hiacynta swoimi bystrymi, bursztynowymi oczami i uniosła puszysty ogon do góry w geście euforii.
— No no, było blisko — mruknęła z lekki rozbawieniem w głosie, choć Hiacyntowi nie było ani trochę do śmiechu. Właśnie przeżyła najbardziej stresujący moment w jej całym życiu. — Nie wiesz, że te żółtodzioby kręcą się tu codziennie i gonią za każdym w kółko? To jak zabawa w kotka i myszkę.
Przez sekundę biała kotka była zbyt zdezorientowana, aby cokolwiek z siebie wydusić, lecz potem odchrząknęła i wymamrotała niepewnie:
— D-Dziękuję za ratunek, ale nie bardzo wiem kim jesteś...
Brązowa kotka wypięła dumnie pierś i miauknęła:
— Jestem Mgła. Żyję w okolicy.
Tylko tyle? Jaka skryta, skomentowała w myślach Hiacynt, jednak nie powiedziała nic.
— Następnym razem bądź ciut ostrożniejsza — poleciła Mgła i wskoczyła zwinnie na najniższą gałąź brzozy.
— Hej, czekaj! — zawołała za nią Hiacynt, ale brązowa kotka już zniknęła jej z oczu.
Dziwne...Odnoszę wrażenie, że jej zaskakująco podobna do Orzecha. I te oczy...może nie są takie same, ale mają ten sam błysk...
Hiacynt rozmyślała nad tajemniczą ratowniczką całą drogę powrotną. Może ktoś inny powie mi coś więcej...
***
1055 słów
Hejka! Wiem, trochę spóźniłam się z publikacją, ale miałam ostatnimi czasy dużo na głowie. Jakby nauczyciele nie mogli nam dać spokoju...
Teraz idę robić projekt. W tle leci moja ulubiona k-popowa playlista, a ja się z wami żegnam. Papa!
Cat <3
CZYTASZ
🌷Dziedzictwo Luny. Podróż Hiacynta🌷
Fantasía🌷,,Coś.. coś podpowiada mi, bym wyruszyła. Wyruszam w podróż."🌷 Hiacynt, najmłodsza córka Luny, już w młodym wieku wykazuje zdolności przywódcze, co często doprowadza jej braci do szału. Ich rodzice lekceważąco pozwalają im na te igraszki i zabawy...