Prolog

60 11 26
                                    

„Dear Lord in heaven. Please forgive my transgression."

„Miłościwy Panie w niebie! Racz przebaczyć me przewinienie." 

Policjant podał mi chusteczkę, żebym wytarła sobie strużkę krwi, która polała się z łuku brwiowego aż na policzek. Zdążyła już zaschnąć i nawet po wytarciu czułam, że jej resztki zostały w drobnej zmarszczce przy oku – zalążku kurzej łapki powstałej od częstego uśmiechania się i nadmiaru słońca.

Co dość groteskowe, zdenerwowałam się tym, że przez to mogłam wyglądać brzydko, że w ogóle w wieku 19 lat miałam jakiekolwiek zmarszczki. Ta tragiczna sytuacja w jakiej się znajdowałam zdecydowanie nie była odpowiednim czasem na myślenie o takich trywialnych sprawach. A jednak mój umysł uczepił się tej myśli jak rzep psiego ogona. To, co się stało, chyba po prostu było ponad moje siły i nie mogłam się skupić na niczym poważniejszym niż jakaś błahostka dotycząca mojego wyglądu. Jak gdyby jedna zmarszczka mniej lub więcej mogła w ogóle coś w nim zmienić.

– Anno Belle. Powiedz mi, co się stało. – głos policjanta sprowadził mnie wreszcie na ziemię.

Co się stało? Jak miałabym mu odpowiedzieć? Od czego w ogóle zacząć? Czy jeśli powiem prawdę, to czy ocalę komukolwiek życie? Sama zaczęłam się zastanawiać w jaki niepojęty sposób znalazłam się tu, gdzie byłam. Gdzie zawiniłam? Za który grzech Bóg mnie karał w ten sposób? W którym momencie swojego krótkiego życia weszłam na stromą ścieżkę prowadzącą prosto w przepaść?

– Anno, grożą ci poważne zarzuty. Jeśli nic nie powiesz, będę musiał cię aresztować jako podejrzaną o zabójstwo.

Czy to się stało dlatego, że nie uciekłam, gdy miałam ku temu sposobność, ale zamiast tego próżnie porwałam się brawurze? A może moje problemy zaczęły się jeszcze wcześniej, gdy ukryłam swój haniebny występek przed rodzicami i pastorem, złudnie myśląc, że ukryję go przed oczami Boga?

– Zna pan historię Louise Gordon?

Oczywiście, że nie. Byliśmy przecież w Orleanie. Jednak w Chicago nie było nikogo, kto by nie słyszał choćby plotki na jej temat. Louise i ja byłyśmy w tym samym wieku, gdy mityczny kupidyn wystrzelił strzałę, która boleśnie przeszyła nasze serca. Z tą różnicą, że Louise przeżyła swoją miłosną tragedię około sto lat temu, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

Tak jak ja, pochodziła z dobrego bogatego domu, a była córką potentata bawełny w Montgomery w Alabamie. Wojna secesyjna poruszyła nie tylko portfelami ludzi, lecz również ich sercami. Nawet na południu zdarzały się pojedyncze miejscowości lub rodziny, a czasami osamotnione jednostki, które rozumiały czym jest człowieczeństwo i chociażby w duszy nie godziły się na niewolnictwo. Właśnie do takich osób należała Louise Gordon.

Przyjechała do Chicago w zaawansowanej ciąży z tylko jedną większą torbą, w której mieściły się bielizna, jedna sukienka, mydło i notes. Całkiem sama i przerażona postawiła stopy na peronie w obcym mieście w nadziei na znalezienie wolności dla siebie i swojego dziecka.

Ludzie w Chicago byli dobrzy. Choć przemysł rozwijał się pełną parą, a kapitalizm zaczynał coraz bardziej wypierać pobożność, to w społeczeństwie panował duch współpracy i radość ze zwycięstwa w wojnie. Louise bardzo szybko znalazła wsparcie, gdy opowiedziała swoją antysegregacyjną opowieść.

Zakochała się w czarnoskórym niewolniku. I choć niewolnictwo zostało oficjalnie zniesione przez Abrahama Lincolna, to mentalność południa jako ogółu się nie zmieniła. Obiecała mu, że wyjadą do Nowego Orleanu, a stamtąd popłyną gdzieś daleko w świat. Uciekli z domu i wzięli cichy ślub w czarnym kościele, choć było to sprzeczne z prawem.

Niestety, nim zdążyli wsiąść do pociągu, ojciec Louise znalazł ich na dworcu i siłą sprowadził z powrotem do domu. Zagroził, że zabije ich oboje, jeśli Louise nie zezna, że jej czarnoskóry wybranek serca ją uwiódł i porwał. Na domiar złego do wszystkiego dołączył Ku Klux Klan, który niczym pies myśliwski wyczuł krew i podburzył sąsiadów. Skandaliczny samosąd był dowodem na upadek wymiaru sprawiedliwości. Fałszywi świadkowie oskarżyli go o napaście, gwałty i kradzieże. Umierał w męczarniach na oczach Louise, a ona nic nie mogła zrobić.

Po trzech, może czterech miesiącach, aby ratować honor rodziny, ojciec Louise obiecał jej rękę białemu mężczyźnie, choć to określenie jest sporą przesadą. Sprzedał swoją córkę tłumacząc, że to dla jej dobra i świetlanej przyszłości. Ale jedyne światło, jakie było w jej życiu, zgasło tamtej krwawej nocy. Krótko po zaręczynach Louise odkryła, że w swoim łonie nosiła mały promyk nadziei. Uciekła z domu i po kilku miesiącach podróży przez Stany dotarła aż tu.

Poznała tu doktora, który odebrał jej poród. Doktor Gordon, choć starszy od Louise z dobre osiem lat, poczuł ogromny podziw wobec jej odwagi, a ją samą obdarzył sympatią już przy pierwszym spotkaniu i to z wzajemnością. Ich przyjacielskie uczucie dość szybko przerodziło się w przywiązanie, a to w czułość. Gdy doktor zobaczył słodką twarz dzieciątka, wiedział, że będzie musiał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby ochronić to maleństwo przed okrutnym światem w jakim przyszło im żyć. Dał Louise dom i obdarzył swoją opieką, natomiast małemu Haroldowi dał swoje nazwisko. Gdy ból po stracie ukochanego osiadł w głębinach serca, Louise i doktor pobrali się.

Louise stała się miejscową legendą i alegorią młodzieńczej odwagi, za którą należałby się jej pomnik. Niestety, żaden nie powstał.

Po usłyszeniu tej historii policjant nadal patrzył na mnie pytająco nie rozumiejąc, czemu o niej wspomniałam. Nie wiedział, że postać Louise miała pośredni, a czasami nawet bezpośredni wpływ na całe moje życie.

– John Gordon to jej prawnuk. Poznałam go trzy lata temu. – zaczęłam.

Jednak prawdę mówiąc, moje problemy zaczęły się jeszcze przed naszym spotkaniem. 

______________
Witajcie!
Mam nadzieję, że to wprowadzenie przypadło Wam do gustu i jesteście ciekawi, kogóż takiego miałaby zabić Anna Belle oraz kim jest rzeczony prawnuk Louise.
To pierwsza książka, którą piszę w narracji pierwszoosobowej. Mam nadzieję, że zrobię to dobrze, bo nie jestem przyzwyczajona. Osobiście uważam ją za trudną, bo są przecież momenty, które dzieją się poza oczami głównego bohatera. Jak je wtedy opisać bez head-hoppingu? Właśnie dlatego zdecydowałam się na formę jednej wielkiej retrospekcji, bo zawsze jest opcja, że narratorka dowiedziała się czegoś później.
A żeby jeszcze bardziej podnieść sobie poprzeczkę, podjęłam się wątku żeglarstwa, którego nigdy nie próbowałam, choć mieszkam całe życie nad wodą. Na moje szczęście, mój tata się zna (trochę, bo już zapomniał) i dał mi swoje książki z kursu żeglarskiego. To się trochę dokształcę przy pisaniu.
Życzcie mi powodzenia i do następnego!

Ma PetiteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz