1 - Sweet Little Sixteen

42 8 36
                                    

„I refuse to put importance to unimportant things."

"Nie zgadzam się, aby przypisywać wagę rzeczom nieistotnym."

Była ciepła majowa sobota. Słońce skrzyło się srebrem na powierzchni jeziora Michigan majaczącego w oddali. Pęd sprawiał, że moje dwa kucyki zawiązane wstążkami kręciły się jak śmigła samolotu. Uwielbiałam to wyzwalające uczucie, gdy wiatr – czy to na rowerze, czy na żaglach – owiewał mi twarz i wichrzył włosy. Czułam się wtedy wolna i beztroska.

Razem z moimi dwiema przyjaciółkami, Evelyn i Peggy, wybrałyśmy się rowerami do kina w centrum miasta. Tego popołudnia puszczali „Wszystko na co niebo zezwala". Byłam niesamowicie ciekawa tej produkcji, bo uwielbiałam romanse, które zaprzeczały powszechnie przyjętym konwenansom. Byłam przecież nowoczesną dziewczyną z Chicago.

To miasto tętniło życiem, a przemysł bezustannie się rozwijał. Ponieważ spora część miasta została zniszczona w wielkim pożarze w XIX wieku, większość budynków była nowa, osadzona na masywnych kolumnach. W strzelistych ceglastych i kamiennych drapaczach zamontowano innowacyjne szerokie okna, a miasto słynęło z pierwszego na świecie tak wzniosłego budynku. Inni mogli się od nas uczyć.

Dlatego też przyjaźniłam się z Evelyn Williams. Była to najbardziej przebojowa dziewczyna w szkole. Chłopaki wodzili za nią wzrokiem nie mogąc się opamiętać. Nie bała się przyjść do szkoły w mocnym makijażu, z jaskółkami wymalowanymi czarnym tuszem na górnych powiekach i soczystymi stemplami różu na polikach, a nawet w szałowym rakietowym biustonoszu, jaki nosiła Marylin Monroe. I gdyby nie fakt, że Eve miała ciemne kasztanowe włosy, mogłaby uchodzić za wierną kopię tej gwiazdy kina. W przeciwieństwie do niej, ja jednak nie miałam dość śmiałości, żeby tak wariować z wyglądam. Bałabym się, że gdyby mój ojciec odkrył, że wychodzę tak do szkoły, zbiłby mnie na kwaśne jabłko. Poza tym, nie było sensu jeszcze bardziej próbować zwrócić cudzą uwagę na mój wygląd. On i tak już przyciągał rozbawione spojrzenia gapiów, a kreski tuszu i tak zniknęłyby za grubymi jak denka od słoików okularami.

W szkole, a nawet w klubie żeglarskim znana byłam jako Brzydka Anka. Nienawidziłam tego przezwiska. To nie moja wina, że miałam sporą wadę wzroku, ślady po ospie, piegi na policzkach, a jakby tego było mało, w zeszłym roku zaczęła się żmudna walka z trądzikiem. Cała szkoła robiła sobie ze mnie cyrk, ale Eve i Peggy były tymi, które trzymały mnie blisko przy sobie, bez względu na wyzwiska innych.

Zjeżdżając z górki oderwałam stopy od pedałów i rozłożyłam wyprostowane nogi na boki. Przyjemny chłód owiał moje uda, a za sobą usłyszałam dźwięczny śmiech rudowłosej Peggy rozbawionej moją akrobacją. Ta uciecha niestety nie trwała zbyt długo, bo zaraz dojechałyśmy na miejsce. Odstawiłyśmy rowery pod murem budynku i poszłyśmy do kas, aby zakupić bilety. Fartem udało nam się kupić ostatnie trzy.

Razem z Peggy płakałyśmy na seansie jak bobry. Ilekroć drogi Cary i Ron'a się rozchodziły, łzy cisnęły nam się do oczu. To był wspaniały film z pouczającym finałem. Eve nie była aż tak poruszona jak my, ale ogólnie rzecz ujmując, była zadowolona z wypadu.

– Och, ten Ron był taki romantyczny. A jaki dżentelmen! – zachwycała się Peggy.

– Romantyczny to może i był. Ale ja mam zgoła inne poczucie tego, co ważne. – skontrowała Eve.

Chciałam zaoponować, ale wolałam nie wszczynać kłótni, którą i tak bym pewnie przegrała. Choćby powiedziała największą głupotę, Eve i tak miała większą siłę przebicia, a uległa Peggy z całą pewnością wzięłaby ostatecznie jej stronę.

Musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że w pełni zgadzałam się z morałem filmu, a wizja poślubienia kogoś o gorszym statusie społecznym wydała mi się dziwnie ekscytująca i niezwykle romantyczna. Skoro książę z bajki mógł poślubić Kopciuszka, to czemu Cary nie mogłaby poślubić ogrodnika? Ile rzeczywiście mogły być warte status społeczny i majętności, skoro dziś były, a jutro znikały? Z drugiej strony myśl o tym, że straciłabym moje jedyne przyjaciółki wydawała mi się przerażająca. Zastanawiałam się, czy miałabym w sobie dość odwagi, żeby tak jak główna bohaterka podążyć za miłością.

Wtedy przypomniałam sobie postać Louise Gordon, która była gotowa na jeszcze większe poświęcenie i upokorzenie, aby być ze swoim ukochanym. Chciałam być taka, jak ona – odważnie bronić swoich przekonań, ale z rozczarowaniem musiałam przyznać, że jedyne, na co było mnie stać, to podążanie w cieniu Evelyn.

Po seansie pojechałyśmy na molo. Było gwarno od radosnego tłumu ludzi, a zachodzące słońce sprawiało, że dryfujące żaglówki lśniły bielą jak czyste pranie na tle ognistoczerwonej wody. Trwały ostatnie przygotowania do uroczystości otwarcia sezonu żeglarskiego, który miał się odbyć w niedzielę popołudniu. Razem z dziewczynami miałyśmy wziąć udział w ceremonii i wystąpić w pokazie szkunerów jako część załogi. Nikt oczywiście by nas nie widział z lądu, ale sama możliwość przebywania na pokładzie takiego żaglowca jak nasze klubowe, kunsztownie wykończone Destiny lub Oddysey była zaszczytem. Miał to być zarazem pierwszy raz, gdy płynęłabym szkunerem w defiladzie, bo miałam wreszcie szesnaście lat.

Żeglarstwo było moją pasją od maleńkości, można powiedzieć, że miałam to we krwi. Jako rodowita mieszkanka Chicago chodziłam nad marinę na spacery z mamą lub babcią. Zawsze mnie ciągnęło, żeby wejść na pokład. Pamiętam wyraźnie jesień, gdy po skończeniu wojny pierwszy raz całą rodziną oglądaliśmy paradę świętując zwycięstwo. Miałam wtedy niecałe pięć lat, a swoją drobną dłoń schowałam w pewnym uścisku taty. Każda fregata czy bark były udekorowane kolorowymi proporcami i lampionami, których blask odbijał się w ciemnym lustrze wody. Stłoczeni na molo ludzie radośnie gwizdali, wiwatowali i machali chusteczkami oglądając piękną defiladę. Orkiestra marynarki wojennej grała głośno, a jej dźwięk niósł się po całym jeziorze Michigan. Patrzyłam urzeczona w tę mozaikę barw marząc o tym, żeby znaleźć się tam na wodzie i dumnie odmachać swoją chusteczką ludziom na lądzie.

Kiedy mój tata o tym usłyszał, zamówił mi u stolarza miniaturową łódkę, w której mogłam się bawić z nim w basenie dopóki nie podrosłam dość, żeby wsiąść do prawdziwej łodzi. Była to moja ulubiona zabawka. Gdy miałam sześć lat zapisał mnie do CYC – Chicago Yacht Club. Instruktor pomógł mi wejść do małego Optimista i zaczął uczyć o częściach łodzi. Gdy pierwsza lekcja się skończyła, byłam rozczarowana i nie chciałam wyjść z żaglówki. Jak to tak? Moja nauka żeglarstwa miała się odbywać bez wypłynięcia na szerokie wody? Miałam bez ruchu siedzieć na płyciźnie? Odmówiłam wyjścia uparcie twierdząc, że lekcja jeszcze nie mogła się skończyć. Instruktor cierpliwie wyjaśnił mi, że, aby wypłynąć dalej, muszę najpierw zapoznać się z obszerną książką. Prawda była jednak taka, że oprócz tego musiałabym skończyć 7 lat, żeby móc w ogóle płynąć, a 10, żeby wypłynąć ze szkółki na jezioro. Ale nie poddałam się, byłam cierpliwa i w końcu zdobyłam swoje pierwsze uprawnienie na żeglarza jachtowego. Skakałam po całym domu ze szczęścia chwaląc się swoją kartą przed rodzicami.

Spojrzałam rozmarzona na udekorowane szkunery myśląc o tym, co przyniesie ten sezon. W tym roku awansowałam do ligi seniorów, a co za tym idzie, mogłam w końcu przystąpić do egzaminu na stopień sternika i wziąć udział w Mac'u, czyli corocznych regatach urządzanych przez nasz klub w lipcu. Wreszcie wkraczałam wielkimi krokami w wyczekiwany świat dorosłości, pełna zarówno obaw jak i wielkich nadziei oraz ekscytacji. To miało być najwspanialsze lato w moim życiu.

____________

Hej, hej!
Przede wszystkim baaaaaaardzo chciałabym podziękować wszystkim, którzy ciepło przyjęli Prolog. Wow, to co się działo we wtorek przerosło moje oczekiwania, jesteście cudowni ❤ Myślałam, że ta opowieść długo będzie się walać po wattpadowych kątach pominięta i zapomniana, a tu tyle zacnych czytelników w jeden dzień! Aż nie mogłam się doczekać piątku, żeby opublikować kolejną część.

W Prologu dodałam cytat na początku, którego wcześniej zapomniałam skopiować z Worda. Zmieniłam też szczegół o dacie, bo okazało się, że w wyniku wielokrotnych edycji tekstu i zmian w pomysłach na fabułę gdzieś rozjechałam się z matematyką. A matma – królowa nauk – brutalna jest i nieubłagana. Więc ustalmy, że akcja dzieje się pod koniec lat pięćdziesiątych.

Co sądzicie o Annie i jej przyjaciółkach? Czy to będą cudowne wakacje tak, jak się spodziewała?
Cytat na początku pochodzi z opisanego filmu "Wszystko na co niebo pozwala" z 1955 roku i wyjątkowo zapadł mi w serce.
A, no i przepraszam, że taki krótki rozdział, ale lubię dawkować świat przedstawiony i postacie w małych łyżeczkach. Kolejny będzie dłuższy.

Tutaj widzimy się za dwa tygodnie, ale dla tych, którzy przeczytali Open Mind przygotowałam niespodziankę już na przyszły tydzień.
Trzymajcie się i do następnego💜

Ma PetiteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz