8 - Pan-Stick Beauty Queen

22 5 14
                                    

Or maybe, there is indeed an inner princess in me?”
“A może, w istocie jest we mnie jakaś wewnętrzna księżniczka?”

Razem z państwem Winston staliśmy przy wejściu do sali witając przybyłych gości. W tle grała nudna, usypiająca muzyka, a Lyndon, trzymający mnie pod ramię przedstawiał mi wszystkich inwestorów i inne ważne osoby. Siliłam się na przyjazny uśmiech wiedząc, że i tak nie zapamiętam wszystkich imion, a już na pewno twarzy.

– Moje uszanowanie, Winston – przywitał go, jak zdawało mi się po głosie, młody mężczyzna. Akcent zdradzał europejskie pochodzenie. Czyżby Brytyjczyk? Jako jedyny tego wieczoru sprawiał przyjazne wrażenie.
Od większości przybyłych wiało snobizmem i dumą, a ich komplementy przyprawiały mnie o mdłości. Były takie sztuczne i wymuszone. Banda ważniaków lub wazeliniarzy, którzy byli gotowi powtarzać największe i najbardziej oczywiste kłamstwa, żeby tylko przypodobać się moim lub Lyndona rodzicom albo po prostu brnąć w grę pozorów.

– Doyle! Miło cię widzieć – odparł radośnie Lyndon, co było dla niego dość niespotykane. – Myślałem, że wróciłeś do Irlandii.

– Zgadza się. I to dwa razy! Nie ma to jak loty samolotem! Raz, dwa i cały świat jest na wyciągnięcie ręki. Ale dość o mnie! Nie przedstawisz mi tej pięknej damy u twojego boku?

– To jest panna Annabelle Jones, przyszła współwłaścicielka.

– Anthony Doyle – przywitał się i uścisnął mi dłoń. –  To wielki przywilej móc poznać panienkę. Będę zaszczycony, jeśli panienka zechce ze mną później zatańczyć.

– Zobaczymy – odpowiedziałam niepewnie, nieco onieśmielona. – W każdym razie, mi też miło pana poznać, panie Doyle. A więc, czym się pan zajmuje?

– Projektuję właśnie najnowszy silnik samolotowy. Jeśli prototyp odniesie sukces, już wkrótce będziemy mogli się cieszyć najszybszymi lotami i to na znacznie większe dystanse bez konieczności międzylądowania. Najmocniej przepraszam, muszę porozmawiać z pewnymi gośćmi, rozumie panienka, interesy wzywają.

Po przywitaniu wszystkich gości mogliśmy wreszcie usiąść przy sześcioosobowym okrągłym stoliku, na którym kelnerzy zaserwowali same najznakomitsze frykasy. Kawior, prawdziwa włoska pasta, koktajl z krewetek, homar, dziczyzna, trufle, a do tego francuski szampan, który wcale mi nie smakował, bo był cierpki. Najbardziej cieszyło mnie to, że nie musiałam już stać w miejscu i sztucznie się uśmiechać – od tego grymasu rozbolały mnie policzki.

– I jak ci się podoba, droga Annabelle? – zapytała Helen Winston, która siedziała obok Lyndona.

– Jest... – urwałam nie wiedząc do końca, co powiedzieć – dużo nowych twarzy. Trochę trudno mi wszystkich zapamiętać.

– Nie przejmuj się, nie musisz pamiętać wszystkich od razu. Poza tym, Lyndon ci pomoże, prawda?

– Oczywiście – odparł mdło. Znów wrócił do bycia nijakim sobą. Potem przypomniał mi imiona trzech mężczyzn, którzy byli ważnymi inwestorami.

– A ten Doyle? – zaryzykowałam. Byłam ciekawa, czy jakoś wzruszy to jego kamienną twarz. Przeszedł po niej lekki grymas, jak gdyby od braku magnezu zapulsował mu nerw.

– To nikt ważny.

– Tak? Wydawało mi się, że ucieszyłeś się na jego widok. Co w takim razie tu robi?

Ma PetiteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz